A jednak, marzenia się spełniają. Po niespełna 28-godzinnym pobycie w przestworzach wylądowałyśmy w najdalej na południe wysuniętej części Oceanii, a dokładnie na południowej wyspie Nowej Zelandii, w uniwersyteckim Christchurch. Wymarzona Aotearoa (tak w języku rdzennej ludności maoryskiej brzmi nazwa państwa) przywitała nas słońcem i… zamkniętymi kantorami na lotnisku.

 Na szczęście biura wymiany walut otwiera się wraz z międzynarodowym lotem. Mamy szczęście, najbliższy za godzinę. Na lotnisko przyjeżdża Mike, starszy hipis prowadzący hostel, w którym mamy zakwaterowanie. Wraz z pojawieniem się Mike’a rozpoczyna się trzytygodniowa przygoda.


Przygodę czas zacząć
    Christchurch jest największym miastem Wyspy Południowej liczącym ponad 360 000 mieszkańców, głównie studentów uczęszczających na zajećia w jednym z kilku uniwersytetów. Na głównym placu znajduje się anglikańska katedra z II połowy XIX wieku. Wokół ścisłego centrum miasta poprowadzona jest linia tramwajowa z zabytkowym taborem, stanowiąca jedną z atrakcji miasta. Przez Christchurch wije się niewielka rzeka Avon, której bieg prowadzi nas do przepięknego ogrodu botanicznego, w obrębie którego znajduje się między innymi rozkwiecone rozarium z setkami odmian róż oraz liczne miejsca, gdzie odbywają się koncerty na świeżym powietrzu. Aby sprawnie, skutecznie i co najważniejsze w miarę tanio poruszać się po kraju, należy wypożyczyć samochód. Decydując się na wypożyczenie, z czym nie ma najmniejszych problemów – wystarczy odpowiednio wcześniej dokonać internetowej rezerwacji – należy się liczyć z lewostronnym ruchem ulicznym.






W stronę Morza Tasmana

    Od miejskiego zgiełku kierujemy się w stronę północno-zachodniego wybrzeża wyspy. Przez Arthur’s Pass, w którym udajemy się na krótki spacer pod malowniczy wodospad, docieramy nad wybrzeże Morza Tasmana do Punakaiki. W tej niewielkiej miejscowości znajduje się główna atrakcja turystyczna regionu Pancake Rocks, wapienne skały naznaczone erozyjną działalnością morza. Jak sama nazwa wskazuje, Pancake Rocks sprawiają wrażenie stosów ponakładanych na siebie naleśników, na szczycie których schronienie znajduje lokalne ptactwo. Jak przy większości atrakcji tak i tutaj znajdziemy znakomicie przygotowane trasy spacerowe, miejsca odpoczynku oraz sklepiki z miejscowymi pamiątkami.
    Po drodze w kierunku południowej części wybrzeża zatrzymać się można w miejscowości Greymouth, gdzie wieczorną atrakcję na wolnym powietrzu, stanowią „glow worms” – świecące robaczki. Z kolei w Hokitika znaleźć można spokojną plażę w sam raz na kąpiel w Morzu Tasmana.






Atrakcje nie tylko na wybrzeżu
    Zrezygnowanie z poruszania się po Nowej Zelandii publicznymi środkami transportu ma mnóstwo zalet. Niezależność i możliwość zatrzymania się właściwie w każdym momencie jest chyba najważniejszą z nich. W ten właśnie sposób trafić można w niesamowite i niepowtarzalne miejsca. Na naszej drodze pojawiła się zatoka Bruce Bay z powyginanymi wskutek działalność silnego wiatru drzewami. Takich miejsc wzdłuż wybrzeża jest dużo więcej, ale w głębi lądu znaleźć można równie urokliwe miejsca – ukryte w gęstym lesie wodospady, górskie potoki, a wszystko otoczone bujnym lasem paprociowym. Przyroda Nowej Zelandii jest zadziwiająca – przykładem jest , np. nielot kiwi. Ptaka tego niezwykle trudno jest spotkać na wolności, jednak istnieje wiele „domów kiwi”, gdzie w prawie zupełnych ciemnościach można podglądać jego zachowania. Kiwi wielkością zbliżony jest do kury, a jego pióra przypominają sierść. Jest ptakiem, którego aktywność życiowa przejawia się nocą. Nowa Zelandia jest również ojczyzną owocu kiwi. To tutaj na początku XX wieku powstała nazwa tej rośliny.

Nowozelandczykom kształt owocu przypominał narodowego ptaka i na jego cześć nadano nazwę owocom. Poruszając się po drogach często zauważyć można liczne plantacje kiwi. Rośliny uprawiane są podobnie jak winogrona, które również często się tutaj spotyka. Po drodze często spotkać można endemiczny gatunek papugi – kea. Chociaż ptak ten nie jest niebezpieczny, należy na niego uważać, gdyż wrodzona ciekawość sprawia, że próbuje zjeść wszystko, co wpadnie mu w dziób, włącznie z uszczelkami samochodu. Kilka papug kea w ciągu kilku godzin jest w stanie pozbawić nasz samochód nie tylko uszczelek, ale także kołpaków, wycieraczek i anten.
    



Zachwycając się kolejnymi wspaniałymi widokami, zmierzamy w kierunku Wanaki - miasta, usytuowanego nad krystalicznym jeziorem, którego główną atrakcją jest Puzzling World, miejsce, gdzie mózg człowieka zmaga się ze zjawiskami iluzji. Znajdują się tutaj liczne pokoje, w których bile na stole bilardowym poruszają się „pod górę”, krzesełka, które bez niczyjej interwencji wywożą nas 2 metry wyżej. To tutaj można zrobić sobie zdjęcie, trzymając na głowie kilkunastometrową wieżę lub poczuć, jak to jest, gdy jesteśmy śledzeni przez kilkadziesiąt par oczu.
    Po cywilizacyjnej przygodzie czas wrócić na łono natury, ponownie nad Morze Tasmana. Tym razem najpiękniejszy nowozelandzki fiord Milford Sound. Fiord ten wcina się w głąb lądu aż piętnaście kilometrów i aby zobaczyć jego piękno, należy udać się w rejs statkiem, im mniejszy, tym lepszy. Małe łódki dowożą żądnych wrażeń turystów na bliskie spotkania z uchatkami, a wszystko w scenerii wyłaniających się z wody ostrych szczytów. Wielbiciele kajakarstwa mogę wybrać się na zwiedzania fiordu, korzystając z siły własnych mięśni. Za bazę wypadową do Milford Sound najlepiej jest obrać Te Anau, miasto oddalone o 120 km, z liczną i dużo tańszą niż na wybrzeżu bazą noclegową. Z Te Anau organizowane są wycieczki do pobliskich jaskiń, gdzie płynąc łódką w absolutnej ciszy, zachwycać się można wspominanymi już „glow worms”. Wrażenia niezapomniane. Cena tej atrakcji jest tutaj o kilkadziesiąt dolarów nowozelandzkich niższa niż na północy wyspy.  






    Na południu wyspy odwiedzić należy Curio Bay z szeroką na kilkadziesiąt metrów (w czasie odpływu) plażą, po której swobodnie spacerują słonie morskie. Mimo że zwierzęta te nie boją się ludzi, nie należy się do nich zbytnio zbliżać, gdyż można zostać pogryzionym. Największą atrakcją zatoki nie są jednak słonie morskie i pingwiny, które również mają tutaj swoje siedliska, ale delfiny. Bardzo często ssaki te odwiedzają zatokę, a turyści mają okazję podziwiać ich piękno, a nawet popływać w ich towarzystwie.
Jedyne takie na świecie
    Na zachodnim wybrzeżu, na półwyspie Otago czeka na zwiedzających „penguin point”. Tutaj z ukrycia, ze specjalnie przygotowanych podziemnych tunelów i schowków, można podglądać życie kolonii rzadkich (populację tego ptaka szacuje się jedynie na ok. 4000 osobników) i występujących tylko w Nowej Zelandii pingwinów żółtookich. Nazwa tych ptaków wzięła się z żółtej otoczki wokół oczu i dzioba. Po tunelach tworzących dość skomplikowany labirynt można się poruszać jedynie z przewodnikiem, który odpowie na każde pytanie dotyczące tych niezwykłych nielotów. Kto ma szczęście, spotkać może pojedyncze osobniki na środku ścieżki, którą akurat przemierza.
    Niezwykle urokliwą atrakcją u wybrzeży Pacyfiku są Moeraki Boulders. Każdy, kto po raz pierwszy widzi to miejsce, zastanawia się, skąd się ono wzięło. Moeraki to ogromne kuliste głazy narzutowe położone na malowniczej plaży pełnej wodnego ptactwa. Głazy powstałe kilkadziesiąt milionów lat temu, odsłonięte wskutek erozyjnej działalności morza ważą kilka ton, a największe osiągają średnicę trzech metrów. Niektóre z nich są perfekcyjnie okrągłe, inne popękane i przypominające kształtem pękające jajo, w niektórych można zasiąść jak w fotelu.






Wellington, nie Auckland

    Gdyby zapytać przypadkowego człowieka, jakie miasto jest stolicą Nowej Zelandii, w 80 procentach usłyszelibyśmy odpowiedź, że to Auckland, prawdą jest jednak, że od 1865 r. to Wellington. Jest to trzecie co do wielkości miasto w państwie (po Auckland i Christchurch), najgęściej zaludniona stolica Oceanii i najbardziej na południe wysunięta stolica świata. Tutaj znajduje się lokalne Hollywood – Wellywood, miejsce produkcji „Władcy Pierścieni”. Samo miasto łączy w sobie wiele stylów architektonicznych XIX i XX wieku. Na uwagę zasługuje budynek wydziału prawa Uniwersytetu Wiktorii – jest to największy drewniany budynek na południowej półkuli. W Wellington odbieramy następny samochód i ruszamy w głąb lądu.
    Na Wyspę Północną poświęcamy mniej czasu niż na Południową, gdyż jest tutaj zdecydowanie mniej atrakcji. Jak powiedział spotkany na początku wyprawy Australijczyk: „Wyspę Południową trzeba zwiedzić w całości, a na Północnej nie ma nic oprócz jednej góry, jednego gejzera i jednego miasta”. Nie do końca jest to prawda, ale faktycznie tydzień na dojechanie do Auckland w zupełności wystarczy. Gdyby ktoś chciał dostać się na przepiękne plaże na północy wyspy, potrzebowałby kilku dni więcej.  






Czas na zmiany
    Po drodze krajobrazy nieco różnią się od tych, które zostały za nami. Nie ma już tak imponujących jezior o przezroczystej wodzie, otoczonych równie imponującymi wzgórzami. Nie ma również licznych stad owiec, są za to rozległe pola i winnice. Nie znaczy to, że widoki straciły swój urok, zwłaszcza że zbliżamy się w okolice wpisanego na Światową Listę Dziedzictwa Kulturowego UNESCO Parku Narodowego Tongariro, położonego mniej więcej na środku wyspy. Tutejsze krajobrazy z pewnością nie są obce miłośnikom „Władcy Pierścieni”, gdyż filmowy Mordor to właśnie tereny parku. Jak na tajemniczą krainę przystało, park przywitał nas otulony w mgły, z kapiącym z nieba rzęsistym deszczem. Nie przeszkodziło to jednak w próbie zdobycia mitycznej krainy. Po kilku godzinach wędrówki zmęczonym turystom ukazały się skąpane w słońcu malownicze krajobrazy ze szmaragdowymi jeziorkami w tle. Na szlaku wyznaczonych jest wiele miejsc, gdzie można odpocząć. Niezwykłe krajobrazy wzbogacają dodatkowo wydobywające się ze szczelin w ziemi kłęby pary wodnej – to efekt działalności podziemnych źródeł.


    Poruszając się dalej na północ, zahaczamy o Huka Falls na rzece Waikato. Jest to bardzo istotna z energetycznego punktu widzenia rzeka. 11 stacji energetycznych usytuowanych na rzece produkuje 25% energii pochodzącej z rzek. Miłośnicy mocnych wrażeń mogą wybrać się na przejażdżkę pontonem, który podwiezie ich w pobliże wodospadu. Kolejna hydroatrakcja to park termalny Wai-O-Tapu. Już z daleka wyczuć można obecność tego niezwykłego miejsca. Zapach siarki unosi się już na odległym parkingu. Niektórzy, co bardziej wrażliwi, po pierwszych minutach mogą zrezygnować w wycieczki w głąb parku, jednak bajecznie kolorowe widoki z pewnością wynagrodzą zapachowe niedogodności. Park jest rozległym terenem z licznymi, mieniącymi się różnymi barwami jeziorkami. Ich kolor zależny jest od składu mineralnego, znaleźć tam można zbiorniki w kolorze turkusowym, zielonym, żółtym, rdzawym i innych. Większość z nich to gorące źródła, na powierzchni których widać oznaki wrzenia.





Powrót do korzeni
    Walory przyrodnicze w dalszej części podróży zamieniamy na kulturowe. Miejscem, którego nie można ominąć podczas wizyty w Aotearoa’i jest Rotorua, a właściwie niewielka wioska w jej pobliżu, Te Puia. To tutaj zapoznać się można z kulturą rdzennych mieszkańców Nowej Zelandii, Maorysów. Lud ten według legendy przybył na północną wyspę ok. 800 roku naszej ery, na siedmiu łodziach żaglowych. Wiele dziwnie brzmiących nazw miejscowości na wyspach wywodzi się z języka maoryskiego. Pobyt w wiosce rdzennych mieszkańców rozpoczął się od pokazów tanecznych (poi i haka) oraz występów wokalnych. W chwili obecnej haka kojarzona jest przede wszystkim z tańcem wykonywanym przed każdym meczem rugby drużyny All Blacks. Następnie zwiedzić można było wioskę z typowymi niewielkimi zabudowaniami, z najważniejszym budynkiem świątynnym, a także warsztaty maoryskiego rękodzielnictwa, gdzie kobiety wyplatają przedmioty z traw, a mężczyźni rzeźbią w drewnie. Wszystkie budowle maoryskie ozdobione są typowymi rzeźbionymi maskami w charakterystycznym rdzawym kolorze, a także czarno-biało-czerwonymi malowidłami. Malowidła w kulturze maoryskiej pojawiają się nie tylko na budowlach, ale również na ciałach. Bardzo charakterystyczne są tatuaże, zwłaszcza te na twarzy – składają się one z linii, wzorów i figur podkreślających kształty oczu, nosa i ust. Były one powodem dumy maoryskich wojowników. Wioska położona jest wśród termalnych wód i błot ze spektakularnym gejzerem Pohutu pośrodku, który wystrzela nawet 30 metrów wzwyż.


    Po zapoznaniu się z kulturą rdzennych mieszkańców czas na ostatni etap podróży, największe miasto Nowej Zelandii – Auckland. Jest to miasto położone pomiędzy Morzem Tasmana a Pacyfikiem u podnóża wygasłego wulkanu. Główną atrakcją miasta jest wieża widokowa, z której roztacza się zapierający dech widok na samo miasto oraz zatokę z tysiącami żaglówek. Jest to nowoczesny ośrodek miejski, w którym nie brakuje jednak zielonych zakątków – godnym polecenia może być rozkwiecony park Wiktorii, usytuowany niedaleko uniwersytetu, dzięki czemu mnóstwo jest w nim młodych ludzi. Auckland jest jednym z niewielu miejsc w Nowej Zelandii, gdzie istnieje nocne życie. W większości mniejszych miejscowości dzień kończy się przed 18 i oprócz turystów z Europy trudno znaleźć chętnych do wspólnego spędzenia wieczoru.
    Niestety Auckland posiada międzynarodowe lotnisko, z którego odlatuje samolot do Bangkoku, stamtąd do Frankfurtu i Krakowa. Koniec przygody życia.


Przepisy celne – aby spędzić w  Nowej Zelandii maksymalnie 3 miesiące, Polacy nie potrzebują wiz, jednak w zależnośc od tego, w jakim kraju mamy transfer, trzeba się upewnić, czy nie potrzeba wizy tranzytowej.
Bardzo restrykcyjne są przepisy dotyczące wwożonych produktów. Na lotnisku musimy zadeklarować wwożoną żywność, a nawet to, iż posiadamy ze sobą namiot. Namiot zostanie starannnie przez celnika sprawdzony. W niektórych przypadkach sprawdzane są nawet podeszwy butów, czy aby nie ma na nich błota. Szczegółowe informacje na temat niedozwolonych produktów znaleźć można na stronie www.biosecurity.govt.nz/enter/declare

Jak dolecieć – połączenia z Auckland realizowane są przez Hongkong, Singapur, Szanghaj, Dubaj, Bangkok , Los Angeles, najpierw jednak trzeba się dostać do Frankfurtu lub Paryża. Bilet z półrocznym wyprzedzeniem można kupić w cenie od 5000 zł
1 dolar nowozelandzki (NZD) = ok. 1,90 zł
Ceny:
Wypożyczenie samochodu z pełnym ubezpieczeniem – 59 NZD/dzień
Litr benzyny – ok. 1,70 NZD
Kiwi 1 kg –- 4NZD
Woda mineralna 1,5 l – 3 NZD
Bułki 6 szt – 2,50 NZD
Noclegi – 18 NZD namiot, od 25 NZD hostele






















Najczęściej zadawane pytania



Podobne artykuły:

Winogrona tabela kalorii
Zapalenie zatok latem

Wersja do druku