Dżozef Jakuba Małeckiego to intrygujące połączenie realizmu magicznego z powieścią dresiarską. Grzesio Bednar, absolwent szkoły zawodowej na warszawskiej Pradze, spotyka na swej drodze „złych ludzi", którzy łamią mu nos i zabierają telefon.
Na domiar złego napuchnięta twarz chłopaka nie podoba się pracodawcy, a dziewczyna nie potrafi zrozumieć, jak można było do niej zaraz po wypadku... nie zadzwonić. Bednar trafia do szpitala. W sali poznaje trójkę mężczyzn, przekraczających smugę cienia. „Kurz" to rzutki biznesmen, „Maruda" jest wiadomo jaki, a „Czwarty" okazuje się bibliofilem i dziwakiem - czyta bez opamiętania książki Josepha Conrada, a kiedy zaczyna gorączkować, dyktuje Grzesiowi tajemniczą opowieść. Wkrótce szpitalna rzeczywistość zaczyna przypominać świat z koszmaru klaustrofobika. Czyżby demony z majaków „Czwartego"?
Dżozef to pozornie lekka, wakacyjna pocztówka ze szpitala na peryferiach, którą wypełniają męskie Polaków rozmowy. Autor nie szczędzi czytelnikom blokerskich dosadności, często dorzucając szczyptę sarkazmu. Jednocześnie pokazuje, jak literatura przechodzi w rzeczywistość, a bułhakowski Mistrz radzi sobie na Czarodziejskiej Górze XXI wieku.


Na opowiedzianą przez Małeckiego historię życiowej i czytelniczej inicjacji najpoczciwszego dresiarza Rzeczpospolitej można patrzeć jak na polemikę rówieśnika z „młodą polską prozą" ostatniej dekady - jednak przede wszystkim jest to kawał soczystej gawędy, rzadki u nas przykład naturalnego, bezpretensjonalnego storytellingu.
Jacek Dukaj

Co w Dżozefie należy pochwalić w pierwszej kolejności? Zarówno wyobraźnię, jak i emocjonalną łączność z czytelnikiem. Opowiadając nam, że tak powiem, niestworzone rzeczy, autor nie traci zainteresowania i wiary czytelnika.

Tomasz Piątek

Najczęściej zadawane pytania



Podobne artykuły:


Wersja do druku