Siostry – wspaniała opowieść o życiu naprawdę razem!
Spis treści
Autor
Rose i Ruby Darlen są siostrami, ale nie zwyczajnymi. Obie urodziły się razem, zrośnięte głowami, ze wspólnym układem krwionośnym, dlatego tych sióstr syjamskich nie można było rozdzielić. Młoda matka porzuciła je po urodzeniu w szpitalu, gdzie zajęła się nimi cudowna pielęgniarka, która wraz z mężem, emigrantem ze Słowacji adoptowała je, kochała i mądrze wychowywała. "Ciocia" Lovey okazała się dla bliźniaczek najwspanialszym darem niebios.
Opowieść prowadzona jest z perspektywy obu sióstr, choć pierwszoplanową narratorką jest Rose. To ona postanowiła napisać autobiografię, po tym jak się okazało, że wraz z siostrą są najdłużej żyjącymi siostrami syjamskimi. To Rose przoduje intelektualnie w tymzwiązku; to Rose chciała studiować, ale nie mogła bez zgody siostry. To tylko jeden z kompromisów, jakie siostry czynią każdego dnia.Rose pisze, czyta, myśli , podczas gdy jej syjamska siostra, Ruby, śpiewa, ogląda telewizję, jest leniwa intelektualnie, mimo, że to ona przekazała do lokalnego muzeum wiele cennych artefaktów, a o Indianach zamieszkujących okoliczne tereny wie więcej niż ktokolwiek. Ruby to ta ładna. Mimo, że krótsze ciało i nogi powodują, że proporcjonalnie zbudowana Rose musi ją nosić. Twarz Rose jest trochę zniekształcona z powodu zrośnięcia z twarzą siostry. Obie nigdy nie spojrzały sobie prosto w oczy, nigdy nie miały prywatności w żadnej sferze, nawet intymnej, nigdy nie spędziły osobno nawet jednej chwili. Ale siostry są pragmatyczne i akceptują swoje niedoskonałości i talenty, nauczyły się cenić swoje różnice i uczą się akceptować siebie, dokładnie w ten sam sposób w jaki sprawiają że inni je akceptują, żyjąc tak normalnie jak to tylko możliwe. Od czasu do czasu swój rozdział pisze również Ruby, czując, że jej opowieść nie będzie nigdy kompletna bez głosu jej siostry, która jest przy niej od pierwszego oddechu. Uczestnictwo Ruby dodaje humoru narracji Rose. Ruby odkrywa sekrety swojej siostry, sekrety, które są przejmujące i zarazem fascynujące. Lori Lansen tworzy odrębne opowieści każdej z kobiet, czasami przywołuje te same momenty widziane i różnie odbierane przez jedną i drugą siostrę, czasem po to by podkreślić ich psychiczną więź, a czasem by podkreślić różnice w interpretacji tych samych zdarzeń. Siostry, które są ze sobą tak blisko związane, nie zawsze znają się tak dobrze jak im się wydaje.Ta zdumiewająca opowieść, chociaż fikcyjna, budzi w nas zaciekawienie, podziw, współczucie, i zmusza do zastanowienia się nad ludzką ułomnością, charakterem, złem I dobrem tkwiącymi pospołu w ludzkich sercach. Fascynująca lektura, chociaż dotyczy niełatwych spraw, nie jest pozbawiona wątków jawnie humorystycznych. Czyta się ją jednym tchem!To coś więcej, niż tylko historia o życiu dwóch bliźniaczek - to powieść o poszukiwaniu wspólnych więzów w zwyczajnym życiu. Fragment:Ruby i jaNigdy nie spojrzałam w oczy swojej siostrze. Nigdy nie kąpałamsię sama. Nigdy nie stałam w nocy na trawie i nie wznosiłam rąk do urzekającego księżyca. Nigdy nie skorzystałam z ubikacji w samolocie. Ani nie nosiłam kapelusza. Ani nie byłam całowana. Nigdy nie prowadziłam samochodu. Ani nie przespałam całej nocy. Nigdy nie odbyłam prywatnej rozmowy. Ani samotnego spaceru. Nigdy nie wspięłamsię na drzewo. Ani nie wtopiłam się w tłum. Bardzo wielu rzeczy nigdy nie zrobiłam, ale zawsze byłam kochana. I gdyby coś takiego było możliwe, żyłabym jeszcze tysiąc razy jako ja, żeby być kochaną tak ogromnie.
Moja siostra Ruby i ja, za sprawą niefortunnego przypadku albo cudu, zamiast rozdzielić się na etapie podziału zapłodnionej komórki jajowej, zostałyśmy połączone głowami powierzchnią o wielkości talerzyka. W środowisku medycznym jesteśmy znane jako najstarsze (dwadzieścia siedem lat) żyjące bliźnięta craniopagus, czyli bliźnięta połączone czaszkami, mające odrębne szyje i ciała, a milionyludzi na świecie, ci, którzy na poważnie interesują się takimiosobami jak my, znają nas jako bliźniaczki craniopagusRose i Ruby Darlen z hrabstwa Baldoon. Nazywają nas różnie:dziwolągi, okropieństwa, potwory, diablice, wiedźmy,debilki, cuda i wybryki natury. Większość ludzi uważa nas za fenomen. W miasteczku Leaford, gdzie mieszkamy i pracujemy, jesteśmy po prostu "siostrami".Podnieś prawą rękę. Przyciśnij nasadę dłoni do płatka prawego ucha. Zakryj je i rozpostrzyj palce – w tym miejscu jestem złączona z siostrą; nasze twarze niezupełnie się przytulają, czaszki są stopione w kręgu sięgającym od skroni ku płatowi potylicznemu. Gdy na nas spojrzysz, możesz pomyśleć, że tulimy się jak siostry.Ruby i ja jesteśmy identycznymi bliźniaczkami i wyglądałybyśmyidentycznie, mając czoła naszej matki i szerokie,pełne usta, tylko że twarz Ruby jest znacznie ładniejsza (prawdę mówiąc, Ruby jest piękna), ja natomiast mam rysy zniekształcone i w zasadzie groteskowe. Moje prawe oko jest przesunięte w stronę miejsca, gdzie znajdowałoby się prawe ucho, gdyby zamiast niego nie wyrosła tam głowa mojej siostry. Nos mam dłuższy niż Ruby, jedną dziurkę większąod drugiej, rozciągniętą w kierunku skośnego piwnego oka.Żuchwę mam wykręconą w lewo, dlatego mówię niewyraźnie,chropawym głosem. Różowe łaty egzemy szpecą moje policzki, podczas gdy Ruby ma jasną, nieskazitelną cerę. Skóra naszych głów jest połączona, ale moje kędzierzawe włosy mają kasztanowy odcień, natomiast siostra jest brunetką. Ruby ma w brodzie głęboki dołeczek, który ludzieuważają za uroczy. Mam sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Kiedy się urodziłyśmy, miałam symetryczne kończyny, proporcjonalnedo ciała. Obecnie moja prawa noga jest o całe siedemi pół centymetra krótsza od lewej, kręgosłup mam skrzywiony,prawe biodro wysunięte, a wszystko to dlatego, że noszę siostrę jak dziecko od czasu, gdy sama byłam dzieckiem. Chude uda Ruby obejmują moje biodro, moja ręka podtrzymuje jej pośladki, jej ręka jest zawsze zarzucona na moją szyję. Ruby jest moją siostrą. I w dziwny, niezaprzeczalny sposób moim dzieckiem.Z naszym połączeniem wiąże się pewna niewygoda. Obie miewamy bóle karku, szczęki i ramienia, od umiarkowanych do silnych, i dlatego trzy razy w tygodniu chodzimy na .zjoterapię. Moje mięśnie wciąż są napięte, gdy dźwigam ciężar Ruby, gdy taszczę ją na biodrze, gdy sięwytężam, żeby w łóżku przewrócić się na drugi bok albogdy tkwię na stołeczku przy muszli klozetowej przez chwile, które dłużą się jak godziny. (Ruby ma mnóstwo problemów związanych z jelitami i drogami moczowymi). Z pewnością borykamy się z licznymi wyzwaniami i czasem jest nam niewygodnie, ale żadna z nas nie nazwałaby naszej sytuacji bolesną.Trudno wyjaśnić, jak się poruszamy jako zrośnięte bliźniaczkiani jak od urodzenia uczyłyśmy się współpracy za pomocą stęknięć, gestów i tego, co jak przypuszczam musi być telepatią. Bywają dni, gdy jak każda normalna osoba jesteśmy niezdarne i mamy nieskoordynowane ruchy. Nasza symbioza staje się mniej naturalna, gdy jedna z nas (zwykle Ruby) choruje, ale przez większość czasu nasz taniec jestpłynny. Wielu rzeczy nie cierpimy robić jednocześnie, na przykład przytakiwać lub przeczyć. Nigdy nie kończymy zdań jedna za drugą. Nie możemy jednocześnie kiwać ani kręcić głowami (i nie robiłybyśmy tego, nawet gdybyśmy mogły – patrz wyżej). Milczący, nawet podświadomy system porozumiewania się pozwala nam określać, która z nas prowadziw danym momencie. Jest konflikt. Jest kompromis. Ruby i ja mamy wspólny krwiobieg. Moja krew w lewej półkuli mózgu płynie normalnie, ale krew w prawej (od strony połączenia) przepływa do lewej półkuli mojej siostry, i vice versa. Oceniono, że oprócz kości czaszki łączynas wspólna sieć stu żył. Nasza tkanka mózgowa jest zespolona, nasze układy naczyniowe splatają się jak krzewy dzikiej róży, ale nasze mózgi funkcjonują oddzielnie. Nasze myśli należą do nas. Nasze psyche walczą dziko o swoją odrębność i w rzeczywistości różnimy się znacznie bardziej niż większość identycznych bliźniaczek. Ja lubię sport, alejestem również molem książkowym, Ruby natomiast ma dziewczęce zainteresowania i woli telewizję. Gdy Ruby jest zmęczona, ja nie mam ochoty kłaść się do łóżka. Rzadko kiedy razem jesteśmy głodne i nasze upodobania różnią się krańcowo: ja wolę pikantne potrawy, podczas gdy moja siostra ma niepokojący pociąg do jajek.
Ruby wierzy w Boga, duchy i reinkarnację. (Ruby niezastanawia się nad przyszłym wcieleniem, jak gdyby wyobrażaniesobie, że będzie inna niż teraz, było zdradą nasobu). Ja wierzę, że najlepszym, na co może mieć nadziejęzmarły, to od czasu do czasu wywołanie jego ducha przezzapadający w pamięć ton melodii albo fragment książki.Nigdy nie widziałam oczu mojej siostry inaczej niż tylkow lustrze i na fotografiach, ale znam gesty Ruby jak własne,czując ruchy jej mięśni i kości. Kocham siostrę jak siebie.Tak samo jej nienawidzę.To historia mojego życia. Zatytułowałam ją Autobiogra-fia zrośniętej bliźniaczki. Ale ponieważ moja siostra twierdzi,że formalnie rzecz biorąc („formalnie rzecz biorąc” jestobecnie ulubionym zwrotem Ruby) ta książka nie może byćuważana za autobiogra.ę i w przeciwieństwie do tego, comówię, jest n a s z ą historią, muszę się zgodzić, że siostrapowinna napisać pewne rozdziały z własnego punktu widzenia.Będę się starała opowiedzieć swoją historię uczciwie,pozwalając, żeby moja prawda miała inny odcień niżsiostrzana, i dopuszczając łączenie barw przez autora.Tego, co wiem o pisaniu, nauczyłam się głównie z lekturyksiążek i od cioci Lovey, która wraz z wujkiem Stashem(Stanislausem Darlenskym urodzonym w Grozovie na Słowacjiw roku 1924) wychowywała Ruby i mnie od urodzenia.Zostałam przyjęta na kurs filologii angielskiej napobliskim uniwersytecie, ale Ruby nie chciała, żebym studiowała.Wiedziałam, że się nie zgodzi, ale i tak złożyłampodanie, a potem mogłam czuć się pokrzywdzona i usprawiedliwiona.Z nadąsaną Ruby u boku podałam cioci Loveylist z informacją, że zostałam przyjęta.– Jak mam zostać pisarką, jeśli nie będę studiować pisarstwa?Jak mam zostać pisarką, skoro nie mam nawet licencjatu?!– wykrzyczałam.Ciocia Lovey nie cierpiała użalania się nad sobą.– Nie obwiniaj siostry, jeśli nie zostaniesz pisarką. Ja niewiem, jak pracują tłoki, ale umiem prowadzić samochód. –Popatrzyła na mnie twardym wzrokiem i odeszła.Następnego dnia ciocia Lovey podarowała mi książkęzatytułowaną Aspekty powieściautorstwa E.M. Forstera. Owinęła ją w resztki gwiazdkowego papieru i przykleiłana wierzchu stokrotkę z ogrodu, chociaż była to książkaz biblioteki, którą należało zwrócić za dwa tygodnie. Potemzawiozła mnie do sklepu Kmart, żeby kupić pudełkoz dziesięcioma ołówkami i kilka żółtych brulionów. Rubyzwymiotowała przez okno, gdy wjechałyśmy na parking,co trochę zepsuło wycieczkę. Kiedy ciocia Lovey czyściłabok impali, otworzyłam Aspektyna przypadkowej stronie i przeczytałam na głos długi, nudny akapit o śmierci i podejściudo śmierci w powieści. Ciocia Lovey popatrzyła namnie z promiennym uśmiechem, jakbym sama napisała tenfragment. Ruby jęknęła, nie wiem, czy z powodu złego samopoczucia,czy z zazdrości.Od samego początku Ruby nie cierpiała mojego pisarstwa.Nie widziała sensu w szkicach postaci i oskarżałamnie o oszukiwanie, gdy moje wiersze nie miały rymów.Pewnego razu po przeczytaniu jednego z moich opowiadańzapytała: „A niby dla kogo to piszesz, Rose?”. Poczułam siędotknięta do żywego. Bo nie wiedziałam. I pomyślałam,że powinnam wiedzieć. Moja miłość do czytania oddaliłamnie od siostry. Ruby nigdy nie lubiła książek, z wyjątkiemliteratury dziecięcej i hollywoodzkich czasopism, nad którymisię ślini w poczekalniach u lekarzy.Odziedziczyłam miłość do książek po cioci Lovey, chociażlubię myśleć, że moja rodzona matka też zaliczała siędo moli książkowych. Ciocię Lovey rzadko można było zobaczyćbez książki, którą trzymała w ręku albo rozłożoną naporęczy obitego brązowym winylem fotela w pokoju. Przekształciławerandę przy spiżarni na tyłach starego wiejskiegodomu, w którym się wychowałyśmy, w magazyn pełenksiążek. Zwałyśmy ten pokój „biblioteką”, choć nie uświadczyłbyśw nim regałów – tylko sterty broszurowych wydań,łącznie 784, cierpliwie znoszących chłód w ścianach z listewobrzuconych tynkiem. Po śmierci cioci Lovey przekazałyśmyjej książki bibliotece w Leaford, gdzie, tak się składa,obecnie jesteśmy zatrudnione. Ja sortuję i układam książkina półkach, a Ruby czyta grupom uczniów, choć oczywiścienie wykonujemy swoich obowiązków jednocześnie.(Na wypadek, gdybyście się zastanawiali, dostajemy pensjęza indywidualne godziny pracy). Ciocia Lovey powtarzała,że jeśli chcę zostać pisarką, muszę mieć głos pisarza. „Czytaj”– mawiała – „i jeśli masz głos pisarza, pewnego dniawykrzyknie: „Ja też to mogę robić!”.
Mój głos wykrzyknął, ale nie jestem pewna, czy zawołał:„Ja też to mogę robić!”. Myślę, że powiedział: „Ja też tomuszę robić”. Kiedy byłam w ósmej klasie, jeden z moichwierszy, zatytułowany „Lawrence”, został wybrany dodruku w roczniku literackim „Poetry Corner”. Przedłożyłamwiersz anonimowo, więc dużą przyjemność sprawiłami świadomość, że na pewno nie został wybrany z litościdla jednej z Sióstr. Po opublikowaniu „Lawrence’a” (choćbyłam tylko dzieckiem, a to był tylko rocznik), oznajmiłam(mając czternaście lat), że moją następną pracą będzie autobiografia. Ciocia Lovey pstryknęła palcami i powiedziała:„Zatytułuj ją Dwie za jedną. Czy to nie będzie urocze? AlboPodwójny obowiązek”.Wysłałam do różnych wydawnictw sześćdziesiąt siedemopowiadań (jedno ukazało się w kwartalniku „Prairie Fire”)i kilkaset wierszy (jedenaście opublikowanych w „Lea fordMirror”, jeden w „Wascana Review”, a jedna piąta innego– bez komentarza – w kwartalniku „Fiddlehead”). Układałamautobiografię w głowie przez piętnaście lat, ale powyższesłowa są pierwszymi przelanymi na papier. Jeśli ktośspyta, ile czasu zajęło mi pisanie, nie będę wiedziała, coodpowiedzieć.***Moja siostra i ja od wczesnych lat życia wiedziałyśmy, żejesteśmy wyjątkowe i niezwykłe, choć nie przypominam sobieani jednej chwili objawienia w rodzaju „Ach, nie wszyscyludzie są połączeni z rodzeństwem”. Pamiętam walkę.Musiałyśmy mieć około trzech lat – w kółko odtwarzałamto w myślach.Było to jakoś tak... Widzę ciemnopomarańczowe włóknakosmatego chodnika w pokoju starego wiejskiego domu.Moja rączka znika zupełnie w grubej puszystości. Pokójpachnie lizolem i lawendowym pudrem cioci Lovey. CiociaLovey posadziła Ruby i mnie pośrodku pokoju. Ja siedzę napupie. Ruby przywiera do mnie, na przemian balansując naswoich dziwnych nóżkach i obejmując mnie nimi w pasie,gdy zmieniam pozycję, żeby dostosować się do jej ciężaru.Ruby zawsze jest obok mnie. Rozumiem, że ja jestem „ja”,ale jestem również „my”.Ciocia Lovey brnie przez dywan w podniszczonych różowychpapuciach i sadza lalkę niemowlaka po drugiejstronie pokoju zabaw przed srebrnym kaloryferem. Lalkajest moja. Ciocia Lovey dała mi ją rano. Ruby dostałainną. Ciocia Lovey pozwoliła nam bawić się lalkami przezparę minut, a potem je zabrała. Była głucha na nasz płacz.A teraz znowu jest lalka. Tylko że bardzo daleko. Podnoszęręce. I wyciągam. Wiem, że nie dosięgnę lali w ten sposób,ale to jest mój język. Oznacza „chcę”. Fikam nogamii płaczę. Widzę, że ciocia Lovey i wujek Stash przyglądająsię nam, stojąc w drzwiach. Ciocia Lovey mówi: „Śmiało,Rosie. Idź po swojego dzidziusia. Idź po swoją lalkę”.Patrzę w oczy wujka Stasha. Proszę. Proszę, wujku. Proszę.Łatwo mięknie, ustępuje Ruby i mnie. Rusza, żeby daćmi lalkę, ale ciocia go powstrzymuje. Znowu zaczynamwrzeszczeć. I kopać podłogę. Ruby zawodzi, sfrustrowanai zdenerwowana, zastanawiając się, co się stało z jej lalką.Znowu kopię podłogę, podskakuję na znak protestui nagle, bez świadomego zamiaru, ruszam do przodu. Zatrzymujęsię, znowu podskakuję. Nic. Jednocześnie wierzgami podskakuję. Przemieszczam się do przodu. Przestajępłakać, znów kopię i skaczę. Łapię siostrę w pasie, kopięi skaczę, skaczę i kopię, i wlokę ją ze sobą. Posuwamysię naprzód. Dopracowując pozycję ciała, rytm kopnięći podskoków, odpychając się wolną ręką, sunę coraz szybciejpo puszystym pomarańczowym dywanie. Ruby piszczyna znak protestu, ściska mnie nogami, trzyma za szyję,szarpie do tyłu, bo jeszcze nie jest na to gotowa. Ale jajestem. Docieram do lalki.Nazajutrz ciocia Lovey znowu posadziła nas na środkupodłogi. Tym razem przed srebrnym grzejnikiem położyłanie moją lalę, tylko lalkę Ruby. Teraz Ruby miała się nauczyć,jak dostać to, co chce. Wyzwanie stojące przed Rubybyło większe od mojego. Według cioci Lovey nakłonieniemnie do przejścia przez pokój zajęło jej sześć miesięcy. Jakiśczas później ciocia Lovey umieściła nasze lalki w dwóchkątach pokoju. Przypadkowy obserwator mógłby uznać, żejest okrutna, ale ciocia Lovey chciała dla nas czegoś więcejniż tylko przetrwania.Kiedy Ruby i ja miałyśmy dziewięć lat, ciocia Lovey zawiozłanas do biblioteki, żeby poszukać książek o naszymstanie. (Do licha, jakie książki spodziewała się tam znaleźć?Witajcie w cudownym świecie craniopagii?). Ruby cierpiała,i wciąż cierpi, na poważną chorobę lokomocyjną. Niezawsze toleruje leki przeciwwymiotne i choruje przez więcejniż połowę czasu, który spędzamy w podróżach, nawettych krótkich. Czasami bardzo ciężko. Choroba lokomocyjnaRuby jeszcze bardziej ogranicza nasze już ograniczoneżycie. Moje torby podróżne, nawet na jednodniowewycieczki, zawierają kilka zmian ubrań dla nas obu. Podwiększością moich wspomnień z podróży zalega kwaśnawoń oddechu Ruby.W drodze do biblioteki Ruby zwymiotowała dwa razyi gdy przybyłyśmy na miejsce, włożyłam ostatnie czysteubranie. Choć nudności mojej siostry nie były niczymnadzwyczajnym, wiedziałam, że tym razem przyczyną jestcoś więcej niż sposób jazdy cioci Lovey. (Nazajutrz Rubydostała ospy wietrznej, którą, nawiasem mówiąc, ja się niezaraziłam).Ciocia nie kryła zawodu, gdy nie znalazła żadnych książeko połączeniu czaszkowym, ani o żadnym innym, w dzialedziecięcym na górze. W drodze do windy powiedziałastarszej pani za biurkiem, że biblioteka powinna wzbogacićksięgozbiór o parę pozycji na temat wad wrodzonych i tympodobnych. „Zwłaszcza” – dodała – „gdy w okolicy mieszkająbliźniaczki zrośnięte głowami”.Starsza pani z identyfikatorem, na którym widniało imięROZ, ubrana w młodzieżowy fioletowy sweterek z angory,popatrzyła na mnie i moją siostrę. Jak większość mieszkańcówhrabstwa Baldoon, tylko słyszała o rzadkim przypadkuzrośniętych bliźniaczek. Wydawała się mniej zdumiona niżwiększość ludzi, którzy widzą Ruby i mnie po raz pierwszy.Może dlatego, że znała kogoś nie tyle podobnego, ilerównie wyjątkowego. Zgodziła się, że należy oświecić dzieciw Leaford, po czym odprowadziła nas do windy. Czułam,jak Ruby wiotczała w czasie szybkiej jazdy na dół, i wiedziałam,że zasnęła. Miała gorączkę i zastanawiałam się, czypowiedzieć cioci Lovey, że powinnyśmy jechać do domu,ale starsza pani w swetrze z angory wskazała nam książkęze zdjęciami (z Mütter Museum w Filadel.i) na wysokiejpółce w dziale dla dorosłych. Nie mogłabym odejść bez zajrzeniado środka.
Na okładce wielkiej księgi widniał dagerotyp Changai Enga Bunkerów, bliźniaków z Syjamu – pierwszych bliźniątsyjamskich – którzy zdobyli sławę, wykonując cyrkowesztuczki, choć byli zrośnięci mostkami. Po występachna dworach Europy, bliźniacy w połowie dziewiętnastegowieku osiedli w Karolinie Północnej, ożenili się z siostrami,nie bliźniaczkami, i spłodzili łącznie dwadzieścioro jedendzieci! (To absolutna prawda). Na zdjęciu bliźniaki wyglądajądystyngowanie, mają identyczne ciemne garnitury,skrojone w taki sposób, że zasłaniają pas ciała łączący ich nawysokości klatki piersiowej. Dożyli sześćdziesięciu trzechlat. Chang zmarł w nocy z powodu pęknięcia śledziony.Ostatnie słowa jego brata brzmiały: „Teraz ja też odejdę”.Ciocia Lovey zaniosła tę wielką księgę z obrazkami i paręmniejszych książek na duży stół z tyłu czytelni. Śpiąca Rubybyła ciężka. Gorąca. Usiadłam ostrożnie na wąskiej ławcei wstrzymałam oddech, gdy piegowata ręka cioci Lovey(patrząc na ciocię, nigdy nie poznalibyście, że miała w sobieindiańską krew) otworzyła książkę. Pierwsza ilustracja,czarno-biała, przedstawiała poważnie zdeformowany szkielet.Ciocia Lovey przeczytała na głos podpis drobnym drukiem– „Szkielet siedmiomiesięcznego płodu z rozszczepemkręgosłupa i bezmózgowiem” – potem chrząknęła i przewróciłakartkę. Na następnej stronie znajdowało się zdjęcienagiej kobiety, zaskakujące nie z powodu jej białej nagości,ale dlatego, że była mocno wygięta w pasie, przypominającchodzącą literę r. Poprosiłam ciocię Lovey, żeby przeczytałapodpis na tej stronie, ale zamiast tego przewróciła kartkę.Na kolejnej fotografii widniał mężczyzna w średnim wieku,ubrany w wykrochmaloną białą koszulę i krawat. Ogromnyśliwkowy guz przepłoszył jego prawe oko na czoło i przegnałnos ze środka twarzy. Patrzyłabym dłużej, ale ciociaLovey znów przewróciła kartkę. Zobaczyłam na aksamitnymtle, niewiarygodne i spektakularne, zamarynowaneszczątki bliźniąt craniopaguspołączonych nie bokiem głowy, jak Ruby i ja, ale tyłem, więc jedno dziecko patrzyłodo przodu, a drugie w przeciwną stronę. Dzieci pływaływ wielkim szklanym słoju, z otwartymi oczami i ustami,w dolnym dziąśle jednego z nich było widać wyrzynającysię ząb. Plecy do pleców. Pupa do pupy. Szczątki unoszącesię w jakimś płynie. Tu i ówdzie widniały drobne metaloweelementy. Dzieci zostały upozowane przed zatopieniemw słoju. Trzymały się za ręce. Z gardła Ruby wyrwał sięszloch. Przestraszyłam się, bo nie czułam, że się zbudziła.Ciocia Lovey zatrzasnęła książkę. Miała szkarłatne policzki.Poszła odłożyć książkę na półkę.Ruby wysmarkała nos w kraciastą chusteczkę, którątrzymała, jak starsze panie, w rękawie. Otworzyłamczerwoną książeczkę bez obrazków i przeczytałam historię,która wciąż do mnie powraca jak melodia. Historięo Minnie i Marie. Minnie i Marie urodziły się zrośnięteklatką piersiową (to zroślaki thoracopagus) w Walii w 1959 thoracopagusroku. Razem ważyły tylko siedem funtów. Do osiemnastegomiesiąca życia więcej czasu spędziły w szpitalu niżw domu. Minnie i Marie były pięknymi dziećmi z porcelanowąkarnacją i gęstymi czarnymi loczkami, i śmiałysię częściej niż płakały. Dzieci obejmowały się i całowały,ale również walczyły zażarcie i czasami pielęgniarki musiałyje powstrzymywać. Z trudem nauczyły się mówić, aleze sobą porozumiewały się bez trudu. Z jakiegoś powodujedna drugą nazywała „Marie”, wymawiając imię jako„Me”. Rozkochane w nich pielęgniarki i lekarze też nazywalije „Me”. Minnie i Marie były normalne pod każdymwzględem, ale miały jedno serce, które zaczęło zawodzić,gdy zbliżały się ich trzecie urodziny.Sprowadzono specjalistów, chirurgów klatki piersiowej,naczyniowych i sercowych, którzy proponowali poświęceniebardziej chorowitego dziecka, Marie, i przekazanie sercasilniejszej bliźniaczce, Minnie. Ich matka, przerażona upływemczasu i twierdzeniami lekarzy, że obie dziewczynkiumrą, jeśli się czegoś nie zrobi, wyraziła zgodę na operację.Pocałowała Marie na pożegnanie, modląc się, żeby wspólneserce biło teraz w piersi małej Minnie. Serce pracowało lepiejniż lekarze się spodziewali. Kiedy kilka dni po operacji małaMinnie otworzyła oczy, stłoczeni wokół niej lekarze i pielęgniarkizaczęli bić brawo. Dziecko też zaklaskało, potemwyciągnęło rączki, żeby objąć siostrę. Przestraszona i skonsternowanazniknięciem bliźniaczki, Minnie rozejrzała siępo pokoju, szukając twarzy Marie. „Me?” – szepnęła. Lekarzei pielęgniarki ucichli. Dziewczynka znowu się rozejrzała.„Me?” – zapytała błagalnie. „Me?”. Potem spuściła głowęi nagle jakby zrozumiała, że jej siostra została amputowana.„Boli”, wyszlochała, dotykając białych bandaży. Odnalazłaoczy matki, która się rozpłakała. „Me”, powiedziała jeszczeraz Minnie, a potem zamknęła oczy i umarła.***
W drodze powrotnej ciocia Lovey powiedziała mi, żebymnapisała swoją historię bez strachu, trochę jak było,trochę jak chciałabym, żeby było, i żebym pisała nie tylkojako zrośnięta bliźniaczka, ale jako istota ludzka i kobieta,i teraz, o wszystkie te lata starsza, zamierzam to zrobić.„Pisz” – powiedziała – „tak, jakby nikt nigdy nie miałtego przeczytać. W ten sposób będziesz pewna, że napiszeszprawdę”. Ale ja chcę być czytana. Chcę podzielić się prawdziwąhistorią mojego życia – z Wami.
Wersja do druku
Moja siostra Ruby i ja, za sprawą niefortunnego przypadku albo cudu, zamiast rozdzielić się na etapie podziału zapłodnionej komórki jajowej, zostałyśmy połączone głowami powierzchnią o wielkości talerzyka. W środowisku medycznym jesteśmy znane jako najstarsze (dwadzieścia siedem lat) żyjące bliźnięta craniopagus, czyli bliźnięta połączone czaszkami, mające odrębne szyje i ciała, a milionyludzi na świecie, ci, którzy na poważnie interesują się takimiosobami jak my, znają nas jako bliźniaczki craniopagusRose i Ruby Darlen z hrabstwa Baldoon. Nazywają nas różnie:dziwolągi, okropieństwa, potwory, diablice, wiedźmy,debilki, cuda i wybryki natury. Większość ludzi uważa nas za fenomen. W miasteczku Leaford, gdzie mieszkamy i pracujemy, jesteśmy po prostu "siostrami".Podnieś prawą rękę. Przyciśnij nasadę dłoni do płatka prawego ucha. Zakryj je i rozpostrzyj palce – w tym miejscu jestem złączona z siostrą; nasze twarze niezupełnie się przytulają, czaszki są stopione w kręgu sięgającym od skroni ku płatowi potylicznemu. Gdy na nas spojrzysz, możesz pomyśleć, że tulimy się jak siostry.Ruby i ja jesteśmy identycznymi bliźniaczkami i wyglądałybyśmyidentycznie, mając czoła naszej matki i szerokie,pełne usta, tylko że twarz Ruby jest znacznie ładniejsza (prawdę mówiąc, Ruby jest piękna), ja natomiast mam rysy zniekształcone i w zasadzie groteskowe. Moje prawe oko jest przesunięte w stronę miejsca, gdzie znajdowałoby się prawe ucho, gdyby zamiast niego nie wyrosła tam głowa mojej siostry. Nos mam dłuższy niż Ruby, jedną dziurkę większąod drugiej, rozciągniętą w kierunku skośnego piwnego oka.Żuchwę mam wykręconą w lewo, dlatego mówię niewyraźnie,chropawym głosem. Różowe łaty egzemy szpecą moje policzki, podczas gdy Ruby ma jasną, nieskazitelną cerę. Skóra naszych głów jest połączona, ale moje kędzierzawe włosy mają kasztanowy odcień, natomiast siostra jest brunetką. Ruby ma w brodzie głęboki dołeczek, który ludzieuważają za uroczy. Mam sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Kiedy się urodziłyśmy, miałam symetryczne kończyny, proporcjonalnedo ciała. Obecnie moja prawa noga jest o całe siedemi pół centymetra krótsza od lewej, kręgosłup mam skrzywiony,prawe biodro wysunięte, a wszystko to dlatego, że noszę siostrę jak dziecko od czasu, gdy sama byłam dzieckiem. Chude uda Ruby obejmują moje biodro, moja ręka podtrzymuje jej pośladki, jej ręka jest zawsze zarzucona na moją szyję. Ruby jest moją siostrą. I w dziwny, niezaprzeczalny sposób moim dzieckiem.Z naszym połączeniem wiąże się pewna niewygoda. Obie miewamy bóle karku, szczęki i ramienia, od umiarkowanych do silnych, i dlatego trzy razy w tygodniu chodzimy na .zjoterapię. Moje mięśnie wciąż są napięte, gdy dźwigam ciężar Ruby, gdy taszczę ją na biodrze, gdy sięwytężam, żeby w łóżku przewrócić się na drugi bok albogdy tkwię na stołeczku przy muszli klozetowej przez chwile, które dłużą się jak godziny. (Ruby ma mnóstwo problemów związanych z jelitami i drogami moczowymi). Z pewnością borykamy się z licznymi wyzwaniami i czasem jest nam niewygodnie, ale żadna z nas nie nazwałaby naszej sytuacji bolesną.Trudno wyjaśnić, jak się poruszamy jako zrośnięte bliźniaczkiani jak od urodzenia uczyłyśmy się współpracy za pomocą stęknięć, gestów i tego, co jak przypuszczam musi być telepatią. Bywają dni, gdy jak każda normalna osoba jesteśmy niezdarne i mamy nieskoordynowane ruchy. Nasza symbioza staje się mniej naturalna, gdy jedna z nas (zwykle Ruby) choruje, ale przez większość czasu nasz taniec jestpłynny. Wielu rzeczy nie cierpimy robić jednocześnie, na przykład przytakiwać lub przeczyć. Nigdy nie kończymy zdań jedna za drugą. Nie możemy jednocześnie kiwać ani kręcić głowami (i nie robiłybyśmy tego, nawet gdybyśmy mogły – patrz wyżej). Milczący, nawet podświadomy system porozumiewania się pozwala nam określać, która z nas prowadziw danym momencie. Jest konflikt. Jest kompromis. Ruby i ja mamy wspólny krwiobieg. Moja krew w lewej półkuli mózgu płynie normalnie, ale krew w prawej (od strony połączenia) przepływa do lewej półkuli mojej siostry, i vice versa. Oceniono, że oprócz kości czaszki łączynas wspólna sieć stu żył. Nasza tkanka mózgowa jest zespolona, nasze układy naczyniowe splatają się jak krzewy dzikiej róży, ale nasze mózgi funkcjonują oddzielnie. Nasze myśli należą do nas. Nasze psyche walczą dziko o swoją odrębność i w rzeczywistości różnimy się znacznie bardziej niż większość identycznych bliźniaczek. Ja lubię sport, alejestem również molem książkowym, Ruby natomiast ma dziewczęce zainteresowania i woli telewizję. Gdy Ruby jest zmęczona, ja nie mam ochoty kłaść się do łóżka. Rzadko kiedy razem jesteśmy głodne i nasze upodobania różnią się krańcowo: ja wolę pikantne potrawy, podczas gdy moja siostra ma niepokojący pociąg do jajek.
Ruby wierzy w Boga, duchy i reinkarnację. (Ruby niezastanawia się nad przyszłym wcieleniem, jak gdyby wyobrażaniesobie, że będzie inna niż teraz, było zdradą nasobu). Ja wierzę, że najlepszym, na co może mieć nadziejęzmarły, to od czasu do czasu wywołanie jego ducha przezzapadający w pamięć ton melodii albo fragment książki.Nigdy nie widziałam oczu mojej siostry inaczej niż tylkow lustrze i na fotografiach, ale znam gesty Ruby jak własne,czując ruchy jej mięśni i kości. Kocham siostrę jak siebie.Tak samo jej nienawidzę.To historia mojego życia. Zatytułowałam ją Autobiogra-fia zrośniętej bliźniaczki. Ale ponieważ moja siostra twierdzi,że formalnie rzecz biorąc („formalnie rzecz biorąc” jestobecnie ulubionym zwrotem Ruby) ta książka nie może byćuważana za autobiogra.ę i w przeciwieństwie do tego, comówię, jest n a s z ą historią, muszę się zgodzić, że siostrapowinna napisać pewne rozdziały z własnego punktu widzenia.Będę się starała opowiedzieć swoją historię uczciwie,pozwalając, żeby moja prawda miała inny odcień niżsiostrzana, i dopuszczając łączenie barw przez autora.Tego, co wiem o pisaniu, nauczyłam się głównie z lekturyksiążek i od cioci Lovey, która wraz z wujkiem Stashem(Stanislausem Darlenskym urodzonym w Grozovie na Słowacjiw roku 1924) wychowywała Ruby i mnie od urodzenia.Zostałam przyjęta na kurs filologii angielskiej napobliskim uniwersytecie, ale Ruby nie chciała, żebym studiowała.Wiedziałam, że się nie zgodzi, ale i tak złożyłampodanie, a potem mogłam czuć się pokrzywdzona i usprawiedliwiona.Z nadąsaną Ruby u boku podałam cioci Loveylist z informacją, że zostałam przyjęta.– Jak mam zostać pisarką, jeśli nie będę studiować pisarstwa?Jak mam zostać pisarką, skoro nie mam nawet licencjatu?!– wykrzyczałam.Ciocia Lovey nie cierpiała użalania się nad sobą.– Nie obwiniaj siostry, jeśli nie zostaniesz pisarką. Ja niewiem, jak pracują tłoki, ale umiem prowadzić samochód. –Popatrzyła na mnie twardym wzrokiem i odeszła.Następnego dnia ciocia Lovey podarowała mi książkęzatytułowaną Aspekty powieściautorstwa E.M. Forstera. Owinęła ją w resztki gwiazdkowego papieru i przykleiłana wierzchu stokrotkę z ogrodu, chociaż była to książkaz biblioteki, którą należało zwrócić za dwa tygodnie. Potemzawiozła mnie do sklepu Kmart, żeby kupić pudełkoz dziesięcioma ołówkami i kilka żółtych brulionów. Rubyzwymiotowała przez okno, gdy wjechałyśmy na parking,co trochę zepsuło wycieczkę. Kiedy ciocia Lovey czyściłabok impali, otworzyłam Aspektyna przypadkowej stronie i przeczytałam na głos długi, nudny akapit o śmierci i podejściudo śmierci w powieści. Ciocia Lovey popatrzyła namnie z promiennym uśmiechem, jakbym sama napisała tenfragment. Ruby jęknęła, nie wiem, czy z powodu złego samopoczucia,czy z zazdrości.Od samego początku Ruby nie cierpiała mojego pisarstwa.Nie widziała sensu w szkicach postaci i oskarżałamnie o oszukiwanie, gdy moje wiersze nie miały rymów.Pewnego razu po przeczytaniu jednego z moich opowiadańzapytała: „A niby dla kogo to piszesz, Rose?”. Poczułam siędotknięta do żywego. Bo nie wiedziałam. I pomyślałam,że powinnam wiedzieć. Moja miłość do czytania oddaliłamnie od siostry. Ruby nigdy nie lubiła książek, z wyjątkiemliteratury dziecięcej i hollywoodzkich czasopism, nad którymisię ślini w poczekalniach u lekarzy.Odziedziczyłam miłość do książek po cioci Lovey, chociażlubię myśleć, że moja rodzona matka też zaliczała siędo moli książkowych. Ciocię Lovey rzadko można było zobaczyćbez książki, którą trzymała w ręku albo rozłożoną naporęczy obitego brązowym winylem fotela w pokoju. Przekształciławerandę przy spiżarni na tyłach starego wiejskiegodomu, w którym się wychowałyśmy, w magazyn pełenksiążek. Zwałyśmy ten pokój „biblioteką”, choć nie uświadczyłbyśw nim regałów – tylko sterty broszurowych wydań,łącznie 784, cierpliwie znoszących chłód w ścianach z listewobrzuconych tynkiem. Po śmierci cioci Lovey przekazałyśmyjej książki bibliotece w Leaford, gdzie, tak się składa,obecnie jesteśmy zatrudnione. Ja sortuję i układam książkina półkach, a Ruby czyta grupom uczniów, choć oczywiścienie wykonujemy swoich obowiązków jednocześnie.(Na wypadek, gdybyście się zastanawiali, dostajemy pensjęza indywidualne godziny pracy). Ciocia Lovey powtarzała,że jeśli chcę zostać pisarką, muszę mieć głos pisarza. „Czytaj”– mawiała – „i jeśli masz głos pisarza, pewnego dniawykrzyknie: „Ja też to mogę robić!”.
Mój głos wykrzyknął, ale nie jestem pewna, czy zawołał:„Ja też to mogę robić!”. Myślę, że powiedział: „Ja też tomuszę robić”. Kiedy byłam w ósmej klasie, jeden z moichwierszy, zatytułowany „Lawrence”, został wybrany dodruku w roczniku literackim „Poetry Corner”. Przedłożyłamwiersz anonimowo, więc dużą przyjemność sprawiłami świadomość, że na pewno nie został wybrany z litościdla jednej z Sióstr. Po opublikowaniu „Lawrence’a” (choćbyłam tylko dzieckiem, a to był tylko rocznik), oznajmiłam(mając czternaście lat), że moją następną pracą będzie autobiografia. Ciocia Lovey pstryknęła palcami i powiedziała:„Zatytułuj ją Dwie za jedną. Czy to nie będzie urocze? AlboPodwójny obowiązek”.Wysłałam do różnych wydawnictw sześćdziesiąt siedemopowiadań (jedno ukazało się w kwartalniku „Prairie Fire”)i kilkaset wierszy (jedenaście opublikowanych w „Lea fordMirror”, jeden w „Wascana Review”, a jedna piąta innego– bez komentarza – w kwartalniku „Fiddlehead”). Układałamautobiografię w głowie przez piętnaście lat, ale powyższesłowa są pierwszymi przelanymi na papier. Jeśli ktośspyta, ile czasu zajęło mi pisanie, nie będę wiedziała, coodpowiedzieć.***Moja siostra i ja od wczesnych lat życia wiedziałyśmy, żejesteśmy wyjątkowe i niezwykłe, choć nie przypominam sobieani jednej chwili objawienia w rodzaju „Ach, nie wszyscyludzie są połączeni z rodzeństwem”. Pamiętam walkę.Musiałyśmy mieć około trzech lat – w kółko odtwarzałamto w myślach.Było to jakoś tak... Widzę ciemnopomarańczowe włóknakosmatego chodnika w pokoju starego wiejskiego domu.Moja rączka znika zupełnie w grubej puszystości. Pokójpachnie lizolem i lawendowym pudrem cioci Lovey. CiociaLovey posadziła Ruby i mnie pośrodku pokoju. Ja siedzę napupie. Ruby przywiera do mnie, na przemian balansując naswoich dziwnych nóżkach i obejmując mnie nimi w pasie,gdy zmieniam pozycję, żeby dostosować się do jej ciężaru.Ruby zawsze jest obok mnie. Rozumiem, że ja jestem „ja”,ale jestem również „my”.Ciocia Lovey brnie przez dywan w podniszczonych różowychpapuciach i sadza lalkę niemowlaka po drugiejstronie pokoju zabaw przed srebrnym kaloryferem. Lalkajest moja. Ciocia Lovey dała mi ją rano. Ruby dostałainną. Ciocia Lovey pozwoliła nam bawić się lalkami przezparę minut, a potem je zabrała. Była głucha na nasz płacz.A teraz znowu jest lalka. Tylko że bardzo daleko. Podnoszęręce. I wyciągam. Wiem, że nie dosięgnę lali w ten sposób,ale to jest mój język. Oznacza „chcę”. Fikam nogamii płaczę. Widzę, że ciocia Lovey i wujek Stash przyglądająsię nam, stojąc w drzwiach. Ciocia Lovey mówi: „Śmiało,Rosie. Idź po swojego dzidziusia. Idź po swoją lalkę”.Patrzę w oczy wujka Stasha. Proszę. Proszę, wujku. Proszę.Łatwo mięknie, ustępuje Ruby i mnie. Rusza, żeby daćmi lalkę, ale ciocia go powstrzymuje. Znowu zaczynamwrzeszczeć. I kopać podłogę. Ruby zawodzi, sfrustrowanai zdenerwowana, zastanawiając się, co się stało z jej lalką.Znowu kopię podłogę, podskakuję na znak protestui nagle, bez świadomego zamiaru, ruszam do przodu. Zatrzymujęsię, znowu podskakuję. Nic. Jednocześnie wierzgami podskakuję. Przemieszczam się do przodu. Przestajępłakać, znów kopię i skaczę. Łapię siostrę w pasie, kopięi skaczę, skaczę i kopię, i wlokę ją ze sobą. Posuwamysię naprzód. Dopracowując pozycję ciała, rytm kopnięći podskoków, odpychając się wolną ręką, sunę coraz szybciejpo puszystym pomarańczowym dywanie. Ruby piszczyna znak protestu, ściska mnie nogami, trzyma za szyję,szarpie do tyłu, bo jeszcze nie jest na to gotowa. Ale jajestem. Docieram do lalki.Nazajutrz ciocia Lovey znowu posadziła nas na środkupodłogi. Tym razem przed srebrnym grzejnikiem położyłanie moją lalę, tylko lalkę Ruby. Teraz Ruby miała się nauczyć,jak dostać to, co chce. Wyzwanie stojące przed Rubybyło większe od mojego. Według cioci Lovey nakłonieniemnie do przejścia przez pokój zajęło jej sześć miesięcy. Jakiśczas później ciocia Lovey umieściła nasze lalki w dwóchkątach pokoju. Przypadkowy obserwator mógłby uznać, żejest okrutna, ale ciocia Lovey chciała dla nas czegoś więcejniż tylko przetrwania.Kiedy Ruby i ja miałyśmy dziewięć lat, ciocia Lovey zawiozłanas do biblioteki, żeby poszukać książek o naszymstanie. (Do licha, jakie książki spodziewała się tam znaleźć?Witajcie w cudownym świecie craniopagii?). Ruby cierpiała,i wciąż cierpi, na poważną chorobę lokomocyjną. Niezawsze toleruje leki przeciwwymiotne i choruje przez więcejniż połowę czasu, który spędzamy w podróżach, nawettych krótkich. Czasami bardzo ciężko. Choroba lokomocyjnaRuby jeszcze bardziej ogranicza nasze już ograniczoneżycie. Moje torby podróżne, nawet na jednodniowewycieczki, zawierają kilka zmian ubrań dla nas obu. Podwiększością moich wspomnień z podróży zalega kwaśnawoń oddechu Ruby.W drodze do biblioteki Ruby zwymiotowała dwa razyi gdy przybyłyśmy na miejsce, włożyłam ostatnie czysteubranie. Choć nudności mojej siostry nie były niczymnadzwyczajnym, wiedziałam, że tym razem przyczyną jestcoś więcej niż sposób jazdy cioci Lovey. (Nazajutrz Rubydostała ospy wietrznej, którą, nawiasem mówiąc, ja się niezaraziłam).Ciocia nie kryła zawodu, gdy nie znalazła żadnych książeko połączeniu czaszkowym, ani o żadnym innym, w dzialedziecięcym na górze. W drodze do windy powiedziałastarszej pani za biurkiem, że biblioteka powinna wzbogacićksięgozbiór o parę pozycji na temat wad wrodzonych i tympodobnych. „Zwłaszcza” – dodała – „gdy w okolicy mieszkająbliźniaczki zrośnięte głowami”.Starsza pani z identyfikatorem, na którym widniało imięROZ, ubrana w młodzieżowy fioletowy sweterek z angory,popatrzyła na mnie i moją siostrę. Jak większość mieszkańcówhrabstwa Baldoon, tylko słyszała o rzadkim przypadkuzrośniętych bliźniaczek. Wydawała się mniej zdumiona niżwiększość ludzi, którzy widzą Ruby i mnie po raz pierwszy.Może dlatego, że znała kogoś nie tyle podobnego, ilerównie wyjątkowego. Zgodziła się, że należy oświecić dzieciw Leaford, po czym odprowadziła nas do windy. Czułam,jak Ruby wiotczała w czasie szybkiej jazdy na dół, i wiedziałam,że zasnęła. Miała gorączkę i zastanawiałam się, czypowiedzieć cioci Lovey, że powinnyśmy jechać do domu,ale starsza pani w swetrze z angory wskazała nam książkęze zdjęciami (z Mütter Museum w Filadel.i) na wysokiejpółce w dziale dla dorosłych. Nie mogłabym odejść bez zajrzeniado środka.
Na okładce wielkiej księgi widniał dagerotyp Changai Enga Bunkerów, bliźniaków z Syjamu – pierwszych bliźniątsyjamskich – którzy zdobyli sławę, wykonując cyrkowesztuczki, choć byli zrośnięci mostkami. Po występachna dworach Europy, bliźniacy w połowie dziewiętnastegowieku osiedli w Karolinie Północnej, ożenili się z siostrami,nie bliźniaczkami, i spłodzili łącznie dwadzieścioro jedendzieci! (To absolutna prawda). Na zdjęciu bliźniaki wyglądajądystyngowanie, mają identyczne ciemne garnitury,skrojone w taki sposób, że zasłaniają pas ciała łączący ich nawysokości klatki piersiowej. Dożyli sześćdziesięciu trzechlat. Chang zmarł w nocy z powodu pęknięcia śledziony.Ostatnie słowa jego brata brzmiały: „Teraz ja też odejdę”.Ciocia Lovey zaniosła tę wielką księgę z obrazkami i paręmniejszych książek na duży stół z tyłu czytelni. Śpiąca Rubybyła ciężka. Gorąca. Usiadłam ostrożnie na wąskiej ławcei wstrzymałam oddech, gdy piegowata ręka cioci Lovey(patrząc na ciocię, nigdy nie poznalibyście, że miała w sobieindiańską krew) otworzyła książkę. Pierwsza ilustracja,czarno-biała, przedstawiała poważnie zdeformowany szkielet.Ciocia Lovey przeczytała na głos podpis drobnym drukiem– „Szkielet siedmiomiesięcznego płodu z rozszczepemkręgosłupa i bezmózgowiem” – potem chrząknęła i przewróciłakartkę. Na następnej stronie znajdowało się zdjęcienagiej kobiety, zaskakujące nie z powodu jej białej nagości,ale dlatego, że była mocno wygięta w pasie, przypominającchodzącą literę r. Poprosiłam ciocię Lovey, żeby przeczytałapodpis na tej stronie, ale zamiast tego przewróciła kartkę.Na kolejnej fotografii widniał mężczyzna w średnim wieku,ubrany w wykrochmaloną białą koszulę i krawat. Ogromnyśliwkowy guz przepłoszył jego prawe oko na czoło i przegnałnos ze środka twarzy. Patrzyłabym dłużej, ale ciociaLovey znów przewróciła kartkę. Zobaczyłam na aksamitnymtle, niewiarygodne i spektakularne, zamarynowaneszczątki bliźniąt craniopaguspołączonych nie bokiem głowy, jak Ruby i ja, ale tyłem, więc jedno dziecko patrzyłodo przodu, a drugie w przeciwną stronę. Dzieci pływaływ wielkim szklanym słoju, z otwartymi oczami i ustami,w dolnym dziąśle jednego z nich było widać wyrzynającysię ząb. Plecy do pleców. Pupa do pupy. Szczątki unoszącesię w jakimś płynie. Tu i ówdzie widniały drobne metaloweelementy. Dzieci zostały upozowane przed zatopieniemw słoju. Trzymały się za ręce. Z gardła Ruby wyrwał sięszloch. Przestraszyłam się, bo nie czułam, że się zbudziła.Ciocia Lovey zatrzasnęła książkę. Miała szkarłatne policzki.Poszła odłożyć książkę na półkę.Ruby wysmarkała nos w kraciastą chusteczkę, którątrzymała, jak starsze panie, w rękawie. Otworzyłamczerwoną książeczkę bez obrazków i przeczytałam historię,która wciąż do mnie powraca jak melodia. Historięo Minnie i Marie. Minnie i Marie urodziły się zrośnięteklatką piersiową (to zroślaki thoracopagus) w Walii w 1959 thoracopagusroku. Razem ważyły tylko siedem funtów. Do osiemnastegomiesiąca życia więcej czasu spędziły w szpitalu niżw domu. Minnie i Marie były pięknymi dziećmi z porcelanowąkarnacją i gęstymi czarnymi loczkami, i śmiałysię częściej niż płakały. Dzieci obejmowały się i całowały,ale również walczyły zażarcie i czasami pielęgniarki musiałyje powstrzymywać. Z trudem nauczyły się mówić, aleze sobą porozumiewały się bez trudu. Z jakiegoś powodujedna drugą nazywała „Marie”, wymawiając imię jako„Me”. Rozkochane w nich pielęgniarki i lekarze też nazywalije „Me”. Minnie i Marie były normalne pod każdymwzględem, ale miały jedno serce, które zaczęło zawodzić,gdy zbliżały się ich trzecie urodziny.Sprowadzono specjalistów, chirurgów klatki piersiowej,naczyniowych i sercowych, którzy proponowali poświęceniebardziej chorowitego dziecka, Marie, i przekazanie sercasilniejszej bliźniaczce, Minnie. Ich matka, przerażona upływemczasu i twierdzeniami lekarzy, że obie dziewczynkiumrą, jeśli się czegoś nie zrobi, wyraziła zgodę na operację.Pocałowała Marie na pożegnanie, modląc się, żeby wspólneserce biło teraz w piersi małej Minnie. Serce pracowało lepiejniż lekarze się spodziewali. Kiedy kilka dni po operacji małaMinnie otworzyła oczy, stłoczeni wokół niej lekarze i pielęgniarkizaczęli bić brawo. Dziecko też zaklaskało, potemwyciągnęło rączki, żeby objąć siostrę. Przestraszona i skonsternowanazniknięciem bliźniaczki, Minnie rozejrzała siępo pokoju, szukając twarzy Marie. „Me?” – szepnęła. Lekarzei pielęgniarki ucichli. Dziewczynka znowu się rozejrzała.„Me?” – zapytała błagalnie. „Me?”. Potem spuściła głowęi nagle jakby zrozumiała, że jej siostra została amputowana.„Boli”, wyszlochała, dotykając białych bandaży. Odnalazłaoczy matki, która się rozpłakała. „Me”, powiedziała jeszczeraz Minnie, a potem zamknęła oczy i umarła.***
W drodze powrotnej ciocia Lovey powiedziała mi, żebymnapisała swoją historię bez strachu, trochę jak było,trochę jak chciałabym, żeby było, i żebym pisała nie tylkojako zrośnięta bliźniaczka, ale jako istota ludzka i kobieta,i teraz, o wszystkie te lata starsza, zamierzam to zrobić.„Pisz” – powiedziała – „tak, jakby nikt nigdy nie miałtego przeczytać. W ten sposób będziesz pewna, że napiszeszprawdę”. Ale ja chcę być czytana. Chcę podzielić się prawdziwąhistorią mojego życia – z Wami.
Najczęściej zadawane pytania
Podobne artykuły:
Wersja do druku
Szukaj
Zimowy wystrój wnętrz – jak stworzyć magiczną atmosferę na cały sezon?
Zima to niezwykły czas, kiedy wnętrza naszych domów zyskują na znaczeniu jako przestrzenie ciepła, relaksu i spotkań. To nie tylko okres Świąt Bo
Jaka praca na okres świąteczny?
Okres przedświąteczny to wyjątkowo gorący czas w roku. W związku z tym wiele przedsiębiorstw potrzebuje dodatkowych rąk do pracy. Z kolei znaczna częś
Dobry prawnik od nieruchomości — co powinno go cechować?
Rynek nieruchomości to obszar, w którym szczególnie ważna jest znajomość przepisów prawnych i ich praktycznego zastosowania. Każda tra
Elegancki dress code – jak dopasować ubranie do okazji
W świecie biznesu odpowiedni strój to klucz do budowania profesjonalnego wizerunku. Wybór ubrań zależy nie tylko od branży, ale także od konk
Najlepsza sukienka na wesele dla mamy: garść porad
Dzień, w którym własne dziecko bierze ślub jest wyjątkowy w życiu każdej matki. To szczególna chwila, która na zawsze pozostaje w pam