Jak bardzo trzeba kogoś kochać, żeby go zabić? „Deszczowa noc” Jodi Picoult to wzruszająca powieść o granicach miłości i lojalności, odwagi i przebaczenia…

Co byś zrobił dla ukochanej osoby? Skłamał? Dopuścił się kradzieży? Zabójstwa? Takie dylematy muszą rozwiązać bohaterowie „Deszczowej nocy” Jodi Picoult – powieści, w której za sprawą potęgi miłości ścieżki losu kilku osób dramatycznie się rozchodzą.

Życiem Camerona MacDonalda rządzi poczucie obowiązku. Jest szefem policji w małej miejscowości w stanie Massachusetts, zamieszkiwanej od pokoleń przez członków szkockiego klanu, z którymi łączą go więzy krwi i honoru. Jednak, gdy jego kuzyn, Jamie, zjawia się w komisariacie i wyznaje, że zabił swoją śmiertelnie chorą żonę, Cam aresztuje go bez chwili wahania, nie bacząc na ich bliskie pokrewieństwo.

Żona Cama, Allie, choć bezgranicznie oddana mężowi, tym razem bierze stronę Jamiego, widząc w nim mężczyznę, który nie odmówi żadnej prośbie ukochanej kobiety.

Przesycona emocjami powieść „Deszczowa noc” dotyka wielu współczesnych dylematów etycznych. Kiedy i czy w ogóle wielkie uczucie upoważnia do przekroczenia ogólnie przyjętych granic ładu moralnego? Jak zdefiniować miłość i poświęcenie? Jeszcze długo po zakończeniu lektury czytelnik będzie zadawał sobie te pytania i weryfikował własne poglądy na temat miłości i lojalności.






Fragment:

Kobieta stała w kwiaciarni za ladą, a jej dłonie fruwały nad kompozycją z liści palmowych, jaśminu, zielonych dzwonów irlandzkich, golterii, obiedki i trojeści. Ścinki łodyg zaściełały laminowany blat oraz czarno-białe płytki podłogi. Allie stanęła jak wryta w progu własnego sklepu i wbiła wzrok w nieznajomą wykonującą jej pracę. A potem przeniosła wzrok na kompozycję stojącą po prawej stronie kasy.
Była cudownie wyważona, w kształcie dzwonu, w delikatnych odcieniach wszystkich możliwych zieleni. Tylko w dwóch miejscach – pomiędzy ozdobnymi trawami – liście kaladium wykwitały szkarłatem, szokującym niczym plamy krwi.
Allie postąpiła krok do przodu; kobieta drgnęła i przycisnęła dłoń do szyi.
– Wtargnęła pani na moje miejsce.
Nieznajoma uśmiechnęła się niepewnie.
– Tak… przepraszam… już się usuwam. – Zaczęła gorączkowo zbierać narzędzia, które wynalazła na zapleczu, i w tym pośpiechu upuściła sekator na podłogę. – Przepraszam – mruknęła i zanurkowała pod kontuar. A potem wyszła zza lady i podała Allie sekator niczym gałązkę oliwną.
Allie jeszcze nigdy nie była świadkiem równie bezczelnego wyczynu – całkowicie nieznana jej osoba weszła do kwiaciarni i sama skomponowała sobie wiązankę! – a jednocześnie musiała przyznać, że ta kobieta nie miała w sobie ani odrobiny zuchwałości: zdawała się zlewać z tłem, rozpływać w cieniu i sprawiała takie wrażenie, jakby to, czego się dopuściła, zdarzyło się poza jej kontrolą, pod wpływem nieodpartego impulsu. Allie zerknęła na śliwkowy beret przykrywający włosy nieznajomej, jej ogryzione paznokcie, ciężki plecak oparty o prawą stopę. Była mniej więcej w wieku Allie i bez wątpienia nie pochodziła z okolic Wheelock. Bo Allie z pewnością by zauważyła i zapamiętała osobę o oczach koloru leśnych dzwonków.
Podeszła do lady i powiodła dłonią po delikatnej zieleni.
– Pomyślałam, że może przydałaby się pani asystentka – powiedziała tymczasem nieznajoma, po czym wyciągnęła przed siebie dłoń poznaczoną odciskami od drutu florystycznego. – Jestem Mia Townsend.
Allie nie mogła oderwać wzroku od bukietu Mii, przywodzącego na myśl rozległe prerie, stada rżących koni i ciężkie powietrze gorącego letniego popołudnia. I nie miało to nic wspólnego z roślinami wybranymi przez Mię, ale raczej z samą aranżacją, wplecionymi w nią emocjami.
Allie nie potrzebowała nikogo do pomocy; w miasteczku wielkości Wheelock udawało się jej utrzymać interes głównie dzięki współpracy z ogólnonarodową siecią Poczty Kwiatowej. Ale ostatecznie zbliżało się Boże Narodzenie, po którym wkrótce nadchodziły walentynki… no i Allie nigdy by sobie nie podarowała, gdyby pozwoliła odejść komuś o talencie Mii, nie nauczywszy się wcześniej tego i owego.
Jakby dostrzegając rozterki Allie, Mia raptownie sięgnęła po plecak, z którego wyjęła starannie otulony gazą pakiecik. Gdy ją rozwinęła, ukazało się drzewko bonzai o wymyślnym kształcie: powykręcane, miniaturowe, wiekowe.
– Istne cudo – westchnęła Allie.
Mia wzruszyła ramionami, ale w jej oczach pojawił się żywszy błysk.
– W tym właśnie się specjalizuję. Miniaturowe drzewka przypominają mi nowo narodzone dzieci z tym charakterystycznym dla nich wyrazem twarzy – jakby posiadły całą mądrość świata.
Cała mądrość świata… Allie uniosła wzrok i spojrzała Mii prosto w oczy.
– Myślę, że jakoś dojdziemy do porozumienia.







Najczęściej zadawane pytania



Podobne artykuły:

Ile kalorii ma kotlet wielkości dłoni, z piersi kurczaka

Wersja do druku