Charlaine Harris jest fenomenem literackim w Stanach Zjednoczonych. Jako jedyna autorka wprowadziła jednocześnie 7 tytułów serii na listę bestsellerów New York Times. Na podstawie jej serii o Sookie Stackhouse, laureat Oscara i nagrody Emmy, Alan Ball nakręcił serial, który z miejsca stał się hitem na całym świecie, zdobywając dwie nominacje do Złotych Globów i prawie 4 miliony widzów w samych USA. W Polsce emitowany na HBO serial jest najlepiej oglądanym serialem tego kanału.

Prawa autorskie do serii książek Charlaine Harris o Sookie Stackhouse sprzedano do ponad 20 krajów.
Seria do października 2008 roku ukazała się w nakładzie 2.4 miliona egz. "Martwy aż do zmroku" sprzedał się w 1.200.000 egz i miał 20 dodruków . Na liście bestsellerów stowarzyszenia amerykańskich księgarzy (Independent Mystery Booksellers Association) "Martwy aż do zmroku" zajął 1 miejsce! Dzięki wynalezionej w japońskim laboratorium syntetycznej krwi oraz napojowi z jej ekstraktem o nazwie Tru: Blood, w ciągu zaledwie jednej nocy wampiry z legendarnych potworów przeistoczyły się w przykładnych obywateli. I chociaż ludzie nie figurują już w ich jadłospisie, społeczeństwo niepokoi się, co stanie się, gdy wampiry opuszczą mroczne kryjówki. Przywódcy religijni i polityczni na całym świecie wyrazili już na ten temat swoje zdanie i jedynie mieszkańcy Bon Temps, małego miasteczka w Luizjanie, nie mogą się zdecydować, co o tym naprawdę myśleć.

Miejscowa kelnerka, Sookie Stackhouse jako osoba posiadająca wątpliwy dar słyszenia myśli innych ludzi, przychylnie patrzy na integrację społeczną wampirów, a w szczególności na pewnego przystojnego 173-latka, Billa Comptona. Niestety, seria tajemniczych wydarzeń, które towarzyszą pojawieniu się Billa w Bon Temps wystawi otwartość Sookie na ciężką próbę. "Martwy aż do zmroku" to intrygująca i przyprawiająca o dreszcz emocji powieść, to połączenie elementów kryminału, filmu grozy i komedii z nieokiełznaną wyobraźnią. To powieść i serial, które utwierdzają nas w przekonaniu, że istnieje pełne doznań życie po śmierci […] – napisano na łamach USA Today.

Fragment:

Od lat czekałam na zjawienie się wampirów w naszym miasteczku, aż nagle jeden z nich wszedł do baru.
Odkąd przed czterema laty wampiry wyszły z trumien (jak to wesoło ujmują), spodziewałam się, że któryś z nich prędzej czy później trafi do Bon Temps. Naszą małą mieścinę zamieszkiwali przedstawiciele wszystkich innych mniejszości... dlaczego zatem nie mieli tu żyć członkowie tej najświeższej, czyli prawnie uznani nieumarli? Do tej pory przecież wiejska północ Luizjany najwyraźniej niezbyt kusiła wampiry. Choć z drugiej strony, Nowy Orlean stanowił dla nich prawdziwe centrum. W końcu mieszkali w tym mieście bohaterowie powieści Anne Rice, zgadza się?
Z Bon Temps do Nowego Orleanu nie jedzie się długo i wszyscy goście naszego baru mawiają, że jeśli staniesz na rogu ulicy i rzucisz kamieniem, możesz przypadkiem trafić wampira. Chociaż... lepiej nie rzucać.
Ale ja czekałam na mojego własnego nieumarłego.
Muszę wam powiedzieć, że nie umawiam się zbyt często z mężczyznami. Nie dlatego, że nie jestem ładna. Jestem. Mam jasne włosy, niebieskie oczy, dwadzieścia pięć lat, długie nogi, spory biust i talię jak u osy. Wyglądam nieźle w letnim stroju kelnerki, który wybrał dla nas szef, Sam Merlotte: czarne szorty, biały podkoszulek, białe skarpetki, czarne adidasy.
Cierpię jednak z powodu pewnego... upośledzenia. Tak w każdym razie staram się nazywać swoje dziwactwo, czy też dar.
Klienci baru z kolei twierdzą po prostu, że jestem lekko stuknięta.
Niezależnie od tego, jak przedstawiają się moje problemy, rezultat jest taki sam – prawie nigdy nie chodzę na randki. Właśnie dlatego ogromne znaczenie mają dla mnie nawet najmniejsze przyjemności.
A on usiadł przy jednym z moich stolików... to znaczy wampir.
Natychmiast wiedziałam, kim jest. Zdziwiło mnie, że nikt inny się nie odwrócił i nie gapił na niego. Nie rozpoznali go! A ja tylko raz zerknęłam na tę bladą skórę i już wiedziałam, że to wampir.
Miałam ochotę tańczyć ze szczęścia, i, faktycznie, radośnie obróciłam się wokół własnej osi przy barze. Mój szef i właściciel baru „U Merlotte’a”, Sam, podniósł wzrok znad drinka, który mieszał, i posłał mi krótki uśmiech. Chwyciłam swoją tacę i notesik, po czym podeszłam do stolika wampira. Miałam nadzieję, że jeszcze nie zlizałam sobie szminki z ust, a mój koński ogon ciągle wygląda porządnie. Byłam trochę spięta, ale czułam, że wargi rozciąga mi lekki uśmieszek.



Najczęściej zadawane pytania



Podobne artykuły:

Ile gotować karpia w galarecie

Wersja do druku