MURMURANDO vol. 8
Spis treści
Autor Lara C.
7
Mieliśmy przed sobą jeszcze sześć dni regat. Nie myślałam, ale podświadomie wciąż czułam, że tęsknię. Niby było jak zawsze - wyczerpujące biegi i wieczory w towarzystwie bandy żeglarzy. Ale wieczory były puste. Nie dało się nawet zalać robaka, bo na kacu zdecydowanie kiepsko się pływa, a już na pewno kiepsko się wygrywa. Po dwóch dniach, gdy płynęliśmy do Jastarni, mocno przywiało. Odkryliśmy, że achtersztag zaczął wyrywać pawęż. Na wysokości linii wodnej na rufie mieliśmy dziurę tak wielką, że można było od środka swobodnie wystawić rękę i pomachać załogom, które płynęły za nami. Z narażeniem życia przeprowadziliśmy jacht do Gdyni i otrzymaliśmy wyrok od technicznego - dwa tygodnie.
- Kurwa, coś musiało się spieprzyć. - K. mało nas nie pogryzł ze złości.
Udawać w tym momencie zmartwioną nie było łatwo.
Widywaliśmy się, co dwa dni. Siedział z nami przy remoncie. Całe dnie udawania, że się nie znamy, wzajemnego ignorowania, zastanawiania się, czy to on ucieka, czy to ja robię coś nie tak. Ukradkowe rozmowy na kei, bądź w hangarze. Próbowałam rozmawiać, pytać, mówić, chciałam słuchać. Zawsze jednak zamykał mi usta pospiesznymi, niewiele znaczącymi pocałunkami. Prawie biegnąc, przewracając się, przygryzaliśmy sobie wargi i języki. A potem uciekał, zanim skończyliśmy pracę na jachcie. Nie czekał, nie dzwonił, nie umawiał się. Ja czekałam, nie dzwoniłam, bo byłam zbyt dumna, choć chciałam się z nim zobaczyć z dala od tych wszystkich ludzi, przed którymi trzeba było się kryć. Bałam się zranić K. i jednocześnie czułam, jak B. mi się wymyka. Tak zwana - kaszana.
Spróbowałam inaczej - zaczęłam nosić obcisłe sukienki i krótkie spódniczki. Nigdy tego nie skomentował, nie zganił, nie pochwalił. Wariowałam. Codziennie obiecywałam sobie, że postawię go pod ścianą, rozstawię pluton egzekucyjny i mierząc do niego z karabinu wykrzyknę:
- Wyjaśnienia, albo śmierć!
Ale okoliczności utraciły już dla mnie łaskawość, a w ewentualnych "momentach krytycznych", zawsze traciłam odwagę. I tylko, jak spragniony na pustyni, chwytałam jego usta, gdy łaskawie mi na to pozwalał.
Moją zewnętrzną przemianę dostrzegli za to inni. Jeżeli wziąć pod uwagę fakt, że w klubie, łącznie ze mną, jest pięć dziewczyn na stałe i około dwustu chłopa (głównie oficerowie i podchorążowie Marynarki Wojennej) - trudno było jej nie zauważyć. Byłam w o tyle dogodnej sytuacji, że panowie znali mój cięty język i nie próbowali tego komentować. Nie byłam już małą, zalęknioną dziewczynką i mężczyźni przestali mnie onieśmielać do tego stopnia, że przy różnego rodzaju zaczepkach czerwieniłam się tylko i dawałam tak zwanego "dyla". Napawałam się więc do woli ich taksującymi spojrzeniami i nielicznymi komentarzami, na które zawsze coś udało mi się odpysknąć, ośmieszając panów oficerów (i nie tylko) przy kolegach.
Zbliżał się jednak dzień, w którym miałam wyjechać z mamą do ojca na statek. Musiałam jakoś pożegnać się z B., ale ostatniego dnia w klubie ignorował mnie od rana. Zaczepiała, próbowałam odciągnąć na bok, porozmawiać. Nic. Zamiast się wkurzyć i dać spokój, rozwijałam swoją wyobraźnię taktyczną. Zostaliśmy w końcu we trójkę - B., K. i ja. Chodziliśmy po basenie jachtowym szukając białego laminatu, panowie dyskutowali o różnych rodzajach farb, a ja planowałam wywołanie spod ziemi jakiegoś silnego podmuchu, który zabrałby mi K. sprzed oczu. Ani siły niebieskie, ani siły piekielne nie odpowiadały na moje prośby. Moje zdolności nadprzyrodzone po raz kolejny udowodniły swoje nieistnienie. W końcu zostawił nas na przystanku. W autobusie stanęliśmy obok siebie. B., rura podtrzymująca dach i ja. Byłam tak nabuzowana, że o mały włos, a wykorzystałabym ją do celów tanecznych. Ale odwaga nie bardzo chciała mi dopisać. Czułam się gorzej niż gdybym miała naprawdę się rozebrać na środku autobusu.
- Co ty na to, żebyśmy wysiedli na następnym przystanku i gdzieś poszli, czy też się przeszli?
- Gdzie?
- No… Nie wiem… Ja rzuciłam pierwszą propozycję. Teraz twoja kolej.
- Nie mam pomysłów.
- Możemy iść na spacer.
Zastanowił się chwilę.
- Chyba jednak wrócę do domu. Jestem głodny.
- Mhmm…
Cisza.
- Myślałam, że jesteś bardziej pomysłowy.
- Pomysły skończyły mi się dwa lata temu.
- Dlaczego?
- Tak się złożyło.
Cisza, która zapadła, trwała bardzo długo, zdążyliśmy przejechać przystanek, na którym chciałam wysiąść i dojechać do Redłowa. B. stał do mnie bokiem i gapił się w jakiś punkt na podłodze. Zdawało mi się, że to, co odmalowywało się na jego twarzy, było smutkiem, ale rzecz jasna pewności mieć nie mogę. Zbliżał się jego przystanek. Nagle postanowił łaskawie przypomnieć sobie o mojej obecności.
- Będziesz za jakieś dziesięć dni, tak?
- Mniej więcej. Chyba najwyższy czas powiedzieć do widzenia. Tylko jak bardzo do widzenia?
- Dziesięć dni da się przeżyć, a jak wrócisz, to spotkamy się w klubie, albo i poza klubem.
Ostatnie słowa odbiły się we mnie zwielokrotnionym echem.
8
U ojca na statku piłam i wspominałam, wspominałam i piłam. Pisałam obłąkańcze teksty w kolumienkach. Tęskniłam i czerwieniąc się przypominałam sobie ten jeden wieczór. Blednąc ze złości przypominałam sobie natomiast to, co działo się później.
mokrym mną palcem
wybrałeś się na zwiedzanie
przebogatego wnętrza
mojej istoty (osoby)
udowodniłam swoją kobiecość?
za włosy i do jaskini
trzeba się schować zanim
zabiorą nam nasz ogień
mówisz
odkrywamy pierwotność naszej wiary
Tego typu grafomanie tworzyłam hurtowo - to chyba coś świadczy o stopniu mojej desperacji…
Wersja do druku
Mieliśmy przed sobą jeszcze sześć dni regat. Nie myślałam, ale podświadomie wciąż czułam, że tęsknię. Niby było jak zawsze - wyczerpujące biegi i wieczory w towarzystwie bandy żeglarzy. Ale wieczory były puste. Nie dało się nawet zalać robaka, bo na kacu zdecydowanie kiepsko się pływa, a już na pewno kiepsko się wygrywa. Po dwóch dniach, gdy płynęliśmy do Jastarni, mocno przywiało. Odkryliśmy, że achtersztag zaczął wyrywać pawęż. Na wysokości linii wodnej na rufie mieliśmy dziurę tak wielką, że można było od środka swobodnie wystawić rękę i pomachać załogom, które płynęły za nami. Z narażeniem życia przeprowadziliśmy jacht do Gdyni i otrzymaliśmy wyrok od technicznego - dwa tygodnie.
- Kurwa, coś musiało się spieprzyć. - K. mało nas nie pogryzł ze złości.
Udawać w tym momencie zmartwioną nie było łatwo.
Widywaliśmy się, co dwa dni. Siedział z nami przy remoncie. Całe dnie udawania, że się nie znamy, wzajemnego ignorowania, zastanawiania się, czy to on ucieka, czy to ja robię coś nie tak. Ukradkowe rozmowy na kei, bądź w hangarze. Próbowałam rozmawiać, pytać, mówić, chciałam słuchać. Zawsze jednak zamykał mi usta pospiesznymi, niewiele znaczącymi pocałunkami. Prawie biegnąc, przewracając się, przygryzaliśmy sobie wargi i języki. A potem uciekał, zanim skończyliśmy pracę na jachcie. Nie czekał, nie dzwonił, nie umawiał się. Ja czekałam, nie dzwoniłam, bo byłam zbyt dumna, choć chciałam się z nim zobaczyć z dala od tych wszystkich ludzi, przed którymi trzeba było się kryć. Bałam się zranić K. i jednocześnie czułam, jak B. mi się wymyka. Tak zwana - kaszana.
Spróbowałam inaczej - zaczęłam nosić obcisłe sukienki i krótkie spódniczki. Nigdy tego nie skomentował, nie zganił, nie pochwalił. Wariowałam. Codziennie obiecywałam sobie, że postawię go pod ścianą, rozstawię pluton egzekucyjny i mierząc do niego z karabinu wykrzyknę:
- Wyjaśnienia, albo śmierć!
Ale okoliczności utraciły już dla mnie łaskawość, a w ewentualnych "momentach krytycznych", zawsze traciłam odwagę. I tylko, jak spragniony na pustyni, chwytałam jego usta, gdy łaskawie mi na to pozwalał.
Moją zewnętrzną przemianę dostrzegli za to inni. Jeżeli wziąć pod uwagę fakt, że w klubie, łącznie ze mną, jest pięć dziewczyn na stałe i około dwustu chłopa (głównie oficerowie i podchorążowie Marynarki Wojennej) - trudno było jej nie zauważyć. Byłam w o tyle dogodnej sytuacji, że panowie znali mój cięty język i nie próbowali tego komentować. Nie byłam już małą, zalęknioną dziewczynką i mężczyźni przestali mnie onieśmielać do tego stopnia, że przy różnego rodzaju zaczepkach czerwieniłam się tylko i dawałam tak zwanego "dyla". Napawałam się więc do woli ich taksującymi spojrzeniami i nielicznymi komentarzami, na które zawsze coś udało mi się odpysknąć, ośmieszając panów oficerów (i nie tylko) przy kolegach.
Zbliżał się jednak dzień, w którym miałam wyjechać z mamą do ojca na statek. Musiałam jakoś pożegnać się z B., ale ostatniego dnia w klubie ignorował mnie od rana. Zaczepiała, próbowałam odciągnąć na bok, porozmawiać. Nic. Zamiast się wkurzyć i dać spokój, rozwijałam swoją wyobraźnię taktyczną. Zostaliśmy w końcu we trójkę - B., K. i ja. Chodziliśmy po basenie jachtowym szukając białego laminatu, panowie dyskutowali o różnych rodzajach farb, a ja planowałam wywołanie spod ziemi jakiegoś silnego podmuchu, który zabrałby mi K. sprzed oczu. Ani siły niebieskie, ani siły piekielne nie odpowiadały na moje prośby. Moje zdolności nadprzyrodzone po raz kolejny udowodniły swoje nieistnienie. W końcu zostawił nas na przystanku. W autobusie stanęliśmy obok siebie. B., rura podtrzymująca dach i ja. Byłam tak nabuzowana, że o mały włos, a wykorzystałabym ją do celów tanecznych. Ale odwaga nie bardzo chciała mi dopisać. Czułam się gorzej niż gdybym miała naprawdę się rozebrać na środku autobusu.
- Co ty na to, żebyśmy wysiedli na następnym przystanku i gdzieś poszli, czy też się przeszli?
- Gdzie?
- No… Nie wiem… Ja rzuciłam pierwszą propozycję. Teraz twoja kolej.
- Nie mam pomysłów.
- Możemy iść na spacer.
Zastanowił się chwilę.
- Chyba jednak wrócę do domu. Jestem głodny.
- Mhmm…
Cisza.
- Myślałam, że jesteś bardziej pomysłowy.
- Pomysły skończyły mi się dwa lata temu.
- Dlaczego?
- Tak się złożyło.
Cisza, która zapadła, trwała bardzo długo, zdążyliśmy przejechać przystanek, na którym chciałam wysiąść i dojechać do Redłowa. B. stał do mnie bokiem i gapił się w jakiś punkt na podłodze. Zdawało mi się, że to, co odmalowywało się na jego twarzy, było smutkiem, ale rzecz jasna pewności mieć nie mogę. Zbliżał się jego przystanek. Nagle postanowił łaskawie przypomnieć sobie o mojej obecności.
- Będziesz za jakieś dziesięć dni, tak?
- Mniej więcej. Chyba najwyższy czas powiedzieć do widzenia. Tylko jak bardzo do widzenia?
- Dziesięć dni da się przeżyć, a jak wrócisz, to spotkamy się w klubie, albo i poza klubem.
Ostatnie słowa odbiły się we mnie zwielokrotnionym echem.
8
U ojca na statku piłam i wspominałam, wspominałam i piłam. Pisałam obłąkańcze teksty w kolumienkach. Tęskniłam i czerwieniąc się przypominałam sobie ten jeden wieczór. Blednąc ze złości przypominałam sobie natomiast to, co działo się później.
mokrym mną palcem
wybrałeś się na zwiedzanie
przebogatego wnętrza
mojej istoty (osoby)
udowodniłam swoją kobiecość?
za włosy i do jaskini
trzeba się schować zanim
zabiorą nam nasz ogień
mówisz
odkrywamy pierwotność naszej wiary
Tego typu grafomanie tworzyłam hurtowo - to chyba coś świadczy o stopniu mojej desperacji…
Najczęściej zadawane pytania
Podobne artykuły:
Ile kalorii ma kus kusWersja do druku
Szukaj
Jaka praca na okres świąteczny?
Okres przedświąteczny to wyjątkowo gorący czas w roku. W związku z tym wiele przedsiębiorstw potrzebuje dodatkowych rąk do pracy. Z kolei znaczna częś
Dobry prawnik od nieruchomości — co powinno go cechować?
Rynek nieruchomości to obszar, w którym szczególnie ważna jest znajomość przepisów prawnych i ich praktycznego zastosowania. Każda tra
Elegancki dress code – jak dopasować ubranie do okazji
W świecie biznesu odpowiedni strój to klucz do budowania profesjonalnego wizerunku. Wybór ubrań zależy nie tylko od branży, ale także od konk
Najlepsza sukienka na wesele dla mamy: garść porad
Dzień, w którym własne dziecko bierze ślub jest wyjątkowy w życiu każdej matki. To szczególna chwila, która na zawsze pozostaje w pam
Ciasto zza oceanu na świąteczny stół – przepis na sernik nowojorski
Podobno nowojorczycy wierzą, że ich sernik (zwany tam cheesecake) był pierwszy na świecie i nikt wcześniej takiego ciasta nie robił. Jakkolwiek było, war