Lucy Dillon - Psy, Rachel i cała reszta

Autor:


Pełna donośnego szczekania, niesamowitego ciepła i humoru opowieść – w sam raz na długie, zimowe wieczory – o tym, jak niespodziewane wydarzenia mogą zmienić nasze życie na lepsze. O ludziach i zwierzętach, często w równym stopniu zagubionych i skrzywdzonych przez los. I o tym, że ich szansa na szczęście często znajduje się na wyciągnięcie ręki.

Życie Rachel Fielding, niezależnej londyńskiej karierowiczki, staje na głowie: kobieta z dnia na dzień traci pracę w agencji PR, dom oraz miłość swojego życia. Nieoczekiwany spadek wydaje się istnym zrządzeniem losu i Rachel wyjeżdża na prowincję, aby uporządkować sprawy zmarłej, ekscentrycznej ciotki, która zapisała jej w testamencie dom i… schronisko dla psów. Mimo początkowej niechęci angażuje się w miejscowe życie i odkrywa nieznaną dotąd prawdę o ciotce. A gdy przyszłość schroniska staje pod znakiem zapytania, Rachel musi dokonać wyboru, który może zmienić wszystko…


Książka „Psy, Rachel i cała reszta” przypomina trochę Bridget Jones, z tym, że zamiast chardonnay mamy tu… psią karmę.
- „Stylist”

Powieść Dillon jest ujmująca i zabawna, opowiada tak ciekawą historię, że nie będziecie mogli odłożyć jej na bok. Na pewno wzruszy nawet największych czytelniczych twardzieli. - „Bookbag”

Lucy Dillon (ur. 1974) – brytyjska pisarka. Swój czas dzieli między Londyn a Wye Valley, gdzie uwielbia spacerować ze swoim psem, basetem o imieniu Violet. Jej bestsellerowa powieść „Psy, Rachel i cała reszta” została okrzyknięta przez Romantic Novelist Association książką roku.

Wywiad z Lucy Dillon, autorką powieści „Psy, Rachel i cała reszta”

Co zainspirowało Panią do napisania książki „Psy, Rachel i cała reszta”?

Mój pies! Dopóki nie zaczęłam chodzić na spacery z Violet, naszym basetem, nie miałam pojęcia, że istnieje Tajemny Świat Spacerowiczów: dzień w dzień o tej samej porze człowiek spotyka na swojej drodze tyle przeróżnych osób. Zupełnie jakbyśmy wszyscy należeli do klubu. Nie znam imion, ale psy zwykle przedstawiają się same. Violet uwielbia spaniele, ale większe psy patrzą na nią czasem, jakby chciały powiedzieć „Gdzie masz nogi?”. Jako pisarka, zawsze poszukująca nowych pomysłów i postaci, odkryłam, że obserwowanie ludzi z psami bywa fascynujące. Moja wyobraźnia od razu idzie w ruch – dlaczego teriery szkockie? Skąd podział na „damskie” i „męskie” psy? Dlaczego jest ich akurat tyle? Po napisaniu „Ballroom class” parki i ścieżki Longhampton wciąż trwały żywe w mojej pamięci, toteż nietrudno było stworzyć kolejną społeczność ludzi złączonych wspólnym interesem, których idea miłości i lojalności zmienia się pod wpływem nowego czworonożnego członka rodziny. My, Brytyjczycy, uchodzimy za sztywniaków, ale wystarczy posłać nas do schroniska, a niejednemu łza się w oku zakręci…

Proszę opowiedzieć nam o Violet. Jak doszło do tego, że ją adoptowaliście?

To raczej ona adoptowała nas! Zawsze marzyliśmy z mężem o psie. W końcu pojechaliśmy obejrzeć małe basety. Rozczulaliśmy się nad szczeniętami, gdy naraz weszła Violet, spojrzała na mnie i już po chwili miałam ją na kolanach, trzydzieści kilo żywej wagi. I to był koniec: zakochałam się w jej wielkich brązowych oczach i prześlicznych rudych brwiach. Jej historia też zrobiła swoje: hodowca szukał dla niej nowego domu, gdyż pierwszy właściciel zachorował i musiał ją oddać. Byłyśmy prawie rówieśnicami, w psich latach oczywiście, i ponoć byłam pierwszą osobą, do której przytuliła się od chwili przyjazdu – od razu zaistniała między nami więź i zrozumiałam, że jesteśmy sobie pisane!

-=-
Czy to ona stała się pierwowzorem dla Bertiego? Jest tak niegrzeczna jak on?

Niegrzeczna może nie jest, ale jej niesamowity nos nieraz wpakował ją w kłopoty – kiedyś zwęszyła paczkę parówek, które zostawiłam w torbie, wyjęła je delikatnie i już szła z nimi na swoje posłanie, gdy przyłapałam ją na gorącym uczynku. Każda torba z zakupami to dla niej siódme niebo. Lubi też tarzać się w różnych obrzydliwych rzeczach, co nie przystoi damie, a gdy zwietrzy zająca, budzą się w niej łowieckie instynkty. Stąd wiem, że basety potrafią biegać szybko jak strzała, jeśli chcą!

Hodowców często przedstawia się w złym świetle. Dlaczego zdecydowała się Pani na psa rasowego, a nie kundelka?

Mój mąż miał w dzieciństwie baseta i żadna inna rasa dla niego nie istnieje. Dla mnie to był pierwszy raz i bardziej skłaniałam się ku adopcji psa ze schroniska, toteż Violet okazała się idealnym kompromisem. Z całą pewnością nie uważam, że tylko rasowy pies może być wspaniałym, kochającym towarzyszem, jeśli jednak zależy nam na pewnym cechach szczególnych (na przykład pudle nie linieją, czyli są dobre dla alergików), rasowy pies z rodowodem da nam pewne pojęcie, czego możemy się spodziewać. Rzeczywiście ostatnie doniesienia na temat hodowców zwróciły uwagę opinii publicznej na pewne wątpliwe praktyki, lecz znani mi hodowcy to pasjonaci, którzy troszczą się o swoje psy, stawiając ich zdrowie i kondycję na pierwszym miejscu. Wszystkie psy mają potencjalne problemy – u rasowych często mają one podłoże genetyczne, a w przypadku mieszańców dowiadujemy się o nich dopiero, gdy zaistnieją. Ale jest szansa, że to pies wybierze nas, a nie my jego, i nie będziemy mieli na to wpływu!

Jeśli ktoś z Pani czytelników planuje zakup psa, na co radziłaby mu Pani zwrócić szczególną uwagę? Jak się do tego przygotować?

Warto zastanowić się nad tym, czy mamy w domu dość miejsca, ile mamy czasu na spacery i jak znosimy bałagan – to ważniejsze niż wygląd psa. Proponowałabym zwrócić się o radę do miejscowego schroniska lub hodowcy. Jeśli przypadła nam do gustu jakaś szczególna rasa, zadzwońmy do schroniska: może słyszeli tam o dorosłym psie, który szuka domu. Nigdy nie kupujmy szczeniaka w sklepie zoologicznym ani z drobnego ogłoszenia, chyba że możemy sprawdzić dokładnie, w jakich warunkach przyszedł na świat. A potem zaopatrzmy się w odkurzacz ze szczotką na sierść i trzymajmy go pod ręką.

Zbierając materiały do powieści, na pewno słyszała pani wiele smutnych historii…

Zbyt wiele – do znudzenia powtarzam wszystkim, żeby wspierali lokalne schroniska, w których nie brakuje drastycznych przykładów ludzkiego zaniedbania. Nie będę wdawać się w szczegóły na temat opłakanych warunków, w jakich trzymane są suki przeznaczone na rozród, ale powiem tak: organizacje zajmujące się ich ratowaniem radzą, aby umieszczać je w domach z „normalnym” psem, aby nauczyły się przebywać w domu i przestały bać się ludzkiego głosu. Najgorsze są sytuacje, gdy właściciele wyrzucają zdrowe, kochające zwierzęta, bo nie chce im się nimi zajmować, albo tuczą je do niemożliwości i kiszą w domu – to również jest przejaw okrucieństwa.

Niektórzy nie mają czasu lub miejsca na psa. Ale paru bohaterów Pani powieści, na przykład Ted i Freda, pracuje w schronisku jako ochotnicy. Czy w rzeczywistości jest to możliwe?

Naturalnie – schroniska zawsze potrzebują ochotników, zwłaszcza do wyprowadzania psów na spacery. Jest to niezbędne dla psychicznego i fizycznego rozwoju psa, a że większość schronisk musi zaciskać pasa, cenią sobie każdą pomoc, również niematerialną. To doskonałe rozwiązanie dla osób pracujących na pełen etat, które kochają psy, ale nie ma dla nich miejsca w ich życiu. Poza tym każdemu przyda się trochę ruchu w weekend.

Czy Violet zmieniła Pani życie?

Musieliśmy zamienić naszego golfa GTi na kombi, żeby zmieścić w bagażniku jej kontenerek. To była jedyna niedogodność! Wpasowała się w nasze życie łatwiej, niż przypuszczałam, i w zasadzie to ona mnie dyscyplinuje: muszę wstawać na czas, zamiast wyłączać budzik, dba o to, żebym miała ruch bez względu na pogodę, i dzięki niej nie muszę jesienią podkręcać ogrzewania. Baset na kolanach zastąpi niejeden kaloryfer.

Czego nauczyła się Pani jako właścicielka psa?

Przede wszystkim cierpliwości – podobnie jak Natalie w książce, zrozumiałam, że są psy, które ani myślą uczyć się nowych sztuczek, i trzeba się z tym pogodzić! Nauczyłam się też pewnej dyscypliny, gdyż Violet nie nałoży sobie sama jedzenia ani nie wyprowadzi się na spacer. Myślę, że to dobre przygotowanie do rodzicielstwa – śmierdzące pieluchy i nieprzespane noce już mi niestraszne.

Na koniec proszę nam powiedzieć, czy obmyśla Pani swoje książki podczas spacerów z Violet?

Ilekroć idzie mi jak po grudzie, biorę Violet na spacer i prawie zawsze wracam z nowym pomysłem. Nie wiem, czy to kwestia świeżego powietrza, czy może dopływu krwi do mózgu bądź też zdystansowanego spojrzenia na świat, jaki dają nam spacery z czworonogiem, ale to wymarzony sposób rozwiązywania problemów. Zawsze staram się wymyślić dla Violet nową trasę i trafiam w niezwykłe miejsca, które niezawodnie pobudzają moją wyobraźnię. Zdarza mi się też przećwiczyć na głos ważną rozmowę, jak robiła to Rachel – ale tylko gdy jesteśmy na Malvern Ridge i nikt mnie nie słyszy! (Mam nadzieję).


...