POLAK POLAKOWI…POLAKIEM? - BREAKFAST AT HAMMERSMITH PART VI

Autor: Joanna Boguszewska


Emigracja nie jest łatwa. Wyjeżdżamy za chlebem, choćby namiastką lepszego życia, wyjeżdżamy by nie pracować w znienawidzony przez naszych rodziców sposób, by nie trzymać się kurczowo etatów przynoszących groszowe dochody. Okupujemy ten los tęsknotą i trudnościami adaptacyjnymi. Wydawać by się mogło, że wsparcia szukać można, a wręcz należy, wśród rodaków dzielących emigracyjne trudy. Nic bardziej mylnego. W światku Polski emigracyjnej w UK krąży wiele historii o Polakach- oszustach, naciągaczach, nieuczciwych pracodawcach. Jeden płaci grosze za pracę ponad normę, inny pakuje walizki lokatora i ten zastaje je na klatce schodowej po powrocie z pracy, około północy. Lipne ogłoszenia o pracy marzeń pod Londynem za jedyne 250 funtów opłaty rekrutacyjnej. Efekt – dwie Polki lądują w Londynie, a „wspaniali” ogłoszeniodawcy znad Wisły wywożą je na pierwsze lepsze osiedle i uciekają. Oczywiście po wcześniejszym zainkasowaniu wpisowego. Polak potrafi, o tak, a na obczyźnie dopiero rozwija skrzydła. Na każdego przyjdzie pora więc i ja doświadczyłam słynnej polskiej życzliwości. Kolega kolegi, szalenie obrotny i „wyszczekany” młody Jegomość, bardzo szybko wkupił się w łaski moje i współmieszkańców mych. Dlaczego więc nie pożyczyć mu pieniędzy gdy jest w potrzebie? W końcu Jegomość to kolega, Polak na emigracji jak i ja. Takim tokiem rozumowania poszli niemal wszyscy moi współspacze. A Jegomość? Bez słowa przeprowadził się do Szkocji. Dłużników pozostawił samym sobie, podobnie jak landlorda, czyli ze sporymi brakami w portfelach. Typowy Polak? Zapragnęłam pewnego razu nowej pracy, na miarę ambicji i wykształcenia. CV powędrowało więc do emigracyjnych czasopism. Firmy polskie, ja mam pisarskie ciągoty więc dlaczego nie? Rozmowa kwalifikacyjna przebiegła pomyślnie i zostałam panią redaktor. Wszystko byłoby OK, praca rozwojowa, wiele można się nauczyć, satysfakcja spora gdy widzi się swój tekst opublikowany w gazecie o ogólnokrajowym zasięgu. Byłoby OK gdyby nie umowa. Po pierwsze po angielsku. Polska firma, polscy pracownicy, a umowa nie po polsku. Prośby o jej przetłumaczenie spełzły na niczym więc kontrakt powędrował do tłumacza i prawnika. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, dlaczego nie został spisany w naszym ojczystym języku. Sporo niedomówień, jeszcze więcej obowiązków a wynagrodzenie poniżej najniższej krajowej. Przykre to, zwłaszcza, że o tego typu kwestiach powinien wiedzieć każdy, kto ubiega się o „prestiżowe” stanowisko redaktora. Umowa będąca zlepkiem praw angielskich i polskich komuś zapewne daje korzyści, i śmiem snuć domysły, że owym kimś jest Boss, kolejny obrotny Polak. Na pewno nie pracownicy. Dzięki polskim realiom odnalezionym w Wielkiej Brytanii moje ambicje powędrowały do kieszeni a górę wziął znienawidzony pragmatyzm. A i wiara w ludzi już nie ta sama. Polacy tracą w oczach Polaków. Smutne, ale prawdziwe. Czy to początek końca poczucia dumy, że jesteśmy Polakami?

...