Mój mały drobiazg - Gigi Anders
Autor:
Mężczyźni przychodzą i odchodzą, ale ja wciąż mam mój mały, różowy płaszczyk.
Łącząc w sobie szczyptę Coco Chanel, mnóstwo Carrie Bradshaw i delikatną domieszkę Maureen Dowd, ta szczera i zabawna relacja autorstwa Gigi Anders, odkrywa jej obsesję na punkcie ubrań i mężczyzn.
Od bajecznego i nieosiągalnego różowego płaszczyka (niezbędnego, aby uwieść zagorzałego związkofoba), do pary niezwykle przekonujących majteczek w kolorze brzoskwini (prezentu od czarującego doktora), Gigi Anders relacjonuje swą obsesję na punkcie ubrań i mężczyzn, poprzez serię doskonale namalowanych obrazów. Te zabawne i błyskotliwe historie stanowią swoistą kronikę dziesięciu klasycznych, wyjątkowych przedmiotów (począwszy od ubrań,
a skończywszy na przyborach do makijażu) i związanych z nimi osobliwych, trudnych do usidlenia mężczyzn, oraz wysiłków by zdobyć zarówno jedno, jak i drugie.
Anders snuje pikantne, krzepiące i uniwersalne rozważania na temat rzeczy, których pożądamy i trudu, jaki sobie zadajemy, aby je zdobyć. Każda kobieta rozpozna w tej książce samą siebie.
Gigi Anders
autorka dowcipnego pamiętnika Be Pretty, Get Married and Always Drink TaB i specjalna korespondentka Washington Post - urodziła się w Hawanie. W roku 1961, uciekając przed reżimem Fidela Castro, przybyła wraz z rodzicami do Stanów Zjednoczonych. Po sześciu miesiącach spędzonych w Miami Beach, rodzina przeprowadziła się do Waszyngtonu, gdzie Gigi osiągnęła pełnoletność i oddała się pisaniu. Do tej pory współpracowała z: Glamour, Allure, Mirabella, American Health for Women, USA Today’s USA Weekend, American Journalism Review, Hispanic, Latina i First for Women.
Rozdział 1 - Mały Różowy Płaszczyk
Pojawił się nagle, w drugą niedzielę marca roku 2003. Uderzył mnie niczym coup de foudre, niczym francuska błyskawica. Tyle że ta pochodziła z Ameryki. Przeglądając dołączony do „New York Timesa” dodatek „Sunday Styles”, jak porażona wpatrywałam się w fotografię modelki ubranej w krótki, różowy płaszczyk od GaPa. Nie jakiś tam krótki, różowy płaszczyk. Nie. To byłoby zbyt plebejskie. MÓJ krótki, różowy płaszczyk był najsłodszy, najbardziej perfekcyjny i należał do kategorii „muszę cię mieć w tej chwili. W przeciwnym razie umrę samotna i nieszczęśliwa”. Właśnie tak. Taki był. I został mi przeznaczony w ten deszczowy dzień.
Mężczyźni również mnie fascynują, ale nie tak jak ubrania czy dodatki. Choć może to wszystko jest ze sobą nierozerwalnie powiązane. Nawet powiedzenie „ubrania i dodatki”, hmm... brzmi tak pospolicie i banalnie. Czy jakikolwiek pocałunek, kwiat czy nawet orgazm, choć w połowie może się równać z nagłą chęcią odnalezienia Idealnego, Różowego Płaszczyka? Mam na myśli najwspanialszy płaszczyk na świecie. Płaszczyk, który przykuwa spojrzenia i wzbudza w ludziach niepohamowane żądze. Płaszczyk, który ochroni cię przed zimnem. Tak ulotny, że kiedy już go masz, jest ci nie tylko lepiej. Czujesz się spełniona, odmieniona, jak gdybyś w końcu dotarła do sedna swego najlepszego „ja”.
Wiecie, o czym mówię? Naturalnie, że wiecie. To coś, co napawa was strachem na samą myśl, że jeśli tego dnia „Times” w ogóle by się nie ukazał, przegapiłybyście to. Straciłybyście tę jedyną, niepowtarzalną okazję na krótki, różowy płaszczyk. (Zabawnie jest straszyć się takimi refleksyjnymi „a co jeśli”. Oczywiście dopiero wówczas, gdy upolujecie już ową przeklętą rzecz i macie świadomość, że nikt nigdy wam jej nie odbierze).
Oto więc był. Prosty. Skrojony na kształt litery A. Ukryte guziczki. Jaskrawy, choć niezbyt jaskraworóżowy. Stonowany, ale nie do tego stopnia, aby można było przejść obok niego obojętnie. Dziewczęcy róż. Róż w kolorze gumy Dubble Bubble. W stylu Daisy Buchanan. Niczym skłębione na tle wieczornego nieba chmury. Brunetka na zdjęciu nosiła pod płaszczykiem biały, męski, bawełniany podkoszulek z długim rękawem, zatknięty za znoszone, delikatnie spłowiałe, niebieskie dżinsy. W tym miejscu zdjęcie zostało ucięte, więc przez chwilę zastanawiałam się nad kwestią butów. Nie trwało to jednak długo. Musiałam zadzwonić i zamówić to cacko z dostawą do domu, abym dalej mogła żyć w swoim bezmiarze zauroczenia i fantazji. Był to kryjący się za impulsem podtekst; to, co od zawsze mieszka w jego pełnym nadziei i piękna bijącym sercu: Miłość.
Kręgowiec, z którym łączyła mnie wówczas zwierzęca miłość, będzie musiał się ze mną ożenić, kiedy tylko zobaczy mnie w moim krótkim, różowym płaszczyku. Będzie musiał. Nie będzie miał wyjścia. Płaszczyk był zbyt piękny i słodki. Prawie niewinny. Dziewczęcy, ale nie frywolny. Jednym słowem, naprawdę świetny. Zastanawiałam się, jak bardzo będę się wyróżniać w tłumie nudnych beży i kraciastych Burberrys; niczym samotny, różowy kwiat na pustyni.
Obmyśliłam już moją idée fixe. Krótki podkoszulek z kimonowymi rękawkami, biały, obszyty koronką biustonosz (tak aby można go było zauważyć; oczywiście prawie przypadkowo), czarne, obcisłe bawełniane spodnie, czarne skórzane baletki z lakierowaną cholewką. Idealnie ogolone i opalone nogi. Dla pewności Chanel No19 – w końcu była przecież prawie wiosna. Kąciki oczu podkreślone (na francuską modłę) czarnym ołówkiem i tony czarnego tuszu naniesionego z taką precyzją, że nie było mowy, aby się rozmazał czy pokruszył. Uwielbiam taki wygląd. Delikatna, różowa szminka i może odrobina różowego błyszczyku. Coś podobnego do „Orgasm” Narsa, ale bardziej różowego i treściwego. Do tego śnieżnobiałe, perłowe kolczyki w kształcie żołędzi ze srebrnymi haczykami, zegarek z czarnym paskiem i srebrno-białym cyferblatem, a także zaprojektowana dla Tarjay przez Isaaca Mizrahi czarna, skórzana torebka ze srebrnym zamkiem.
Na koniec – niczym przybranie wieńczące ślubny tort – krótki, różowy płaszczyk. Zestaw przypominający nieco galicyjską chłopczycę, który będę nosiła z dumą nawet za dwadzieścia lat. W tym właśnie tkwi cały sekret. Zawsze zadawaj sobie pytanie: „Jak żenująco byłoby zobaczyć siebie w takim stroju – powiedzmy – po menopauzie?”.
Gotowe.
...