Anita Plumińska-Mieloch WIDOK NA TARAS
Autor:
Trzy przyjaciółki z małego miasta zaczynają studia w Poznaniu. To dla nich czas wielkich przemian i utraty złudzeń. Dziewczyny nawiążą nowe przyjaźnie, spotkają miłości, także te nie zawsze szczęśliwe, ale za to pouczające. Odnalezienie swojego miejsca w życiu okaże się trudne, ponieważ każda z nich dźwiga bagaż doświadczeń z młodości.
Joanna, Beata i Alicja mogą zawsze na siebie liczyć - nawet jeśli każda z nich inaczej patrzy na świat. Dzięki swojemu wsparciu i przyjaźni nauczą się wiary w siebie i swoje możliwości, a decyzje, jakie przyjdzie im podejmować w dorosłym życiu, pozwolą wyjaśnić problemy z przeszłości lub nabrać do nich dystansu.
Losy przyjaciółek zostały ukazane na tle przemian politycznych lat osiemdziesiątych. Lektura Widoku na taras pobudza do refleksji. Dotyka ważnych spraw, z którymi czasami nie mamy odwagi się zmierzyć, a którym dobrze jest się przyjrzeć w zaciszu własnego domu.
Mimo upływu lat i wielu trudnych chwil, które przeżyły, Alicja, Beata i Joanna zawsze potrafią odnaleźć spokój, zasiadając na tarasie w Żabim Rogu…
Wzruszająca historia trzech kobiet, w których każda z nas może odnaleźć cząstkę siebie.
W holu Collegium Novum zebrał się podenerwowany tłum młodzieży, której czasami towarzyszyli jeszcze bardziej zdenerwowani rodzice. Krążyli nawet po korytarzach, próbując zagadywać przechodzących pracowników uniwersytetu. Tych ostatnich łatwo było rozpoznać — spokojnie szli do swoich pokoi i z pewnym politowaniem patrzyli na kłębiący się tłum. Asia, Alicja i Beata stanęły pod ścianą i zaczęły się niepewnie rozglądać. Obok nich stał chłopak, którego pamiętały z egzaminów ustnych. Nietrudno było go zauważyć — niewielu przedstawicieli płci brzydkiej zdawało na ten kierunek. Miał dziwny wyraz twarzy i przyglądał się spod oka każdemu, kto był podobnie do niego ubrany. Powoli przysunął się do ściany, pod którą stały dziewczyny.
— Nie wiecie, o której ogłoszą wyniki? Bo dziesiąta już dawno minęła — zagadnął niepewnie.
— Jak znam życie, to przetrzymają nas jeszcze z dziesięć, piętnaście minut, a potem okaże się, że papier do maszyny się skończył i napiszą listę dopiero na jutro — odezwała się Asia.
— Może nie będzie tak źle. Krzysiek jestem — przedstawił się nagle i dodał: — Mogliby już nas oświecić. Może wtedy przestałbym patrzeć na każdego jak na potencjalnego wroga. Dlaczego jest tylko osiemdziesiąt miejsc?
— Tego nikt, oczywiście, nie wie. Jestem Ala, to Asia i Beata — przedstawiła siebie i koleżanki Alicja.
Obok rozmawiającej grupki stanęło dwoje ludzi. Chłopak w garniturze i dobrze ubrana kobieta po czterdziestce. Dyskretnie rozglądali się wśród tłumu. Rozmawiali przyciszonymi głosami, ale tłok był tak wielki, że nie dało się nie słyszeć treści rozmowy.
— Adaś, nie martw się już. Przecież to tylko formalność, wiesz, że osobiście rozmawiałam z Andrzejakiem i obiecał mi przyjęcie — mówiła uspokajająco kobieta.
— Dobrze mamie mówić. Jak się nie uda, to będzie mi mama przysyłała paczki do wojska — stwierdził ze złością chłopak. — I co to za pomysł z tą polonistyką? Dlaczego nie próbowała mama na medycynę?
— Bo przyjęcie na akademię oznacza kluczyki do fiata! A na uniwerek tylko… — wyszeptała mu do ucha.
— No tak, to zmienia postać rzeczy. O, niech mama zobaczy, tam jest ta dziewczyna, którą spotykałem u profesora. Ciekawe, ile osób ma zagwarantowane przyjęcie?
Alicja usłyszała tę ostatnią uwagę i spłonęła rumieńcem. Więc temu służyły te konsultacje w mieszkaniu Andrzejaka, to ona, naiwniaczka myślała, że ojciec jej ufa, a on za plecami załatwił córce protekcję! Nie wierzył w jej umiejętności? Chciał oszczędzić bólu? Może jest za głupia, aby tutaj studiować. Ala poczuła, jak nagle została wciągnięta w świat, którego przedtem nie znała. Przekupstwo, protekcja, układy.
____________________________________________________________
Dziewczyny spały na tylnym siedzeniu, zmęczone kilkugodzinną jazdą i wczesną pobudką. Ojciec Alicji prowadził spokojnie po dosyć wyludnionych drogach i zastanawiał się, dlaczego Beata nie mogła pojechać z nimi. Nie wierzył w opowieść jej matki, ale nie powiedział tego córce. Lubił jej przyjaciółki — tę trzpiotowatą Asię i poważną Beatę. Ta ostatnia przypominała mu kogoś, o kim myślał właściwie każdego dnia. Może dlatego obchodziły go losy Beaty. Zaczął się już zbliżać do granic gminy, w której leżał Żabi Róg. Kilka lat temu kupił tutaj mały domek, ale nikomu o tym nie powiedział. Domostwem opiekowała się rodzina mieszkająca kilkadziesiąt metrów dalej. Za niewielką opłatą wietrzyli pokoje, palili w piecach i dbali o ogród. W maju wpadała tam starsza siostra Kwiecińskiego i przesiadywała aż do końca września. Elżbieta, na prośbę brata, udawała właścicielkę domu i bardzo ją ta rola bawiła. Nie pytała nigdy, dlaczego ją o to prosił. Najważniejszy dla niej był fakt, że mogła tu spokojnie tłumaczyć swoje książki i przyjmować niezliczone przyjaciółki.
Samochód wjechał na podwórze. Dom położony był na niewielkim wzniesieniu, którego zbocze prowadziło wprost do jeziora. Niedaleki las zacieniał większość podwórza. Kierowca wysiadł i powoli rozprostowywał kości. Rozejrzał się po ukwieconym ogrodzie, w którym ktoś posadził wiele gatunków róż. Rosły właściwie wszędzie, oplatały nawet dom. Nie było natomiast tradycyjnego warzywniaka.
Jak dobrze tutaj wrócić, nawet na trochę, pomyślał i opuścił głowę. Spojrzał na taras, który sam dobudował. Spędził na nim tyle szczęśliwych godzin — rozmawiając, śmiejąc się lub po prostu patrząc na jezioro.
Z domu wybiegła kobieta o kasztanowatych włosach, ubrana w jakiś dziwny chałat, którego poły powiewały za nią.
— Hubert! — wołała już od progu. — Nareszcie przyjechałeś, już myślałam, że się wam coś po drodze stało.
— Witaj, Elu! — objął siostrę i pocałował ją w oba policzki. — Jak dobrze cię znowu widzieć. I dom tak wspaniale wygląda. Dobrze, że niczego tu nie zmieniłaś.
Dziewczyny obudziły się, kiedy samochód stanął, i teraz zaspane wychodziły.
_____________________________________________________________
...