Jak zagrać aktorkę?

Autor:


Rozmowa z Magdaleną Cielecką, filmową Aktorką w filmie Janusza Morgensterna pt. "Mniejsze zło". Film w kinach od 23 października br.

Kobiety w życiu Kamila..?

- W tym wypadku jest mi trudno oddzielić literaturę od filmu. Pracując nad nim, moją postacią i myśląc o kobietach w życiu Kamila staram się, mimo wszystko, poszerzać to o wiedzę książkową. Tam te kwestie potraktowane są znacznej mocniej. W filmie, co zrozumiałe, pewne rzeczy ulegają skróceniu i uproszczeniu. Natomiast stanowią istotny element jego rzeczywistości.

Nie znaczyły jednak  dla niego zbyt wiele...

- To właśnie jest syndrom tego mężczyzny. On generalnie ucieka przed wszystkim, również przed kobietami. Zwyczajnie boi się odpowiedzialności. Dla mnie osobiście jest przykładem życiowego konformizmu, a nawet emocjonalnego kalectwa.  Oczywiście można próbować go oceniać, ale lepiej będzie, jak zrobi to widz w kinie. To on odpowie sobie czy u Kamila jest to rodzaj niedojrzałości czy zwykłego okrucieństwa. Ten bohater wchodzi w związki niejako bezwolnie, a co za tym idzie bez ponoszenia konsekwencji. Coś zaczyna gdyż tak mu jest wygodnie, kończy kiedy czuje niewygodę. Może jest to domena młodości, że bierzemy od życia to, co ono nam w danym momencie podaje? Usprawiedliwiać go mogą też tamte czasy, kiedy człowiek żył właściwie z dnia na dzień.


Czy była szansa, w związku z tym, że film w stosunku do książki postacie te jednak ogranicza, aby mimo wszystko o nie zawalczyć, rozszerzyć?

- Tak to zostało zapisane w scenariuszu i trudno z tym dyskutować. Jedna z moich scen ostatecznie wypadła podczas montażu. Reżyser ma takie prawo. Jest absolutnym władcą swego obrazu i to, co zrobi na stole montażowym pozostaje wyłącznie jego wizją. Trzeba to szanować. Poza tym nie jest to film o kobietach Kamila tylko o nim samym. Wreszcie niemal wszystkie drugoplanowe postacie tworzą dla niego jedynie otoczenie. To przez jego pryzmat opowiadana jest ta historia. My tymczasem musimy egzystować, jako swego rodzaju satelity krążące wokół niego.

Istotną rolę odgrywają jednak rodzice Kamila, a szczególnie ojciec...

- Zgadza się, szczególnie jeśli mamy na myśli pewną przyjętą przez Kamila ideologię. On wyrósł w takim, a nie innym domu i to się ewidentnie przekłada na jego podejście do świata. Natomiast sam dom jest wyraźnie dysfunkcyjny. Wręcz zdrowo popieprzony. Jest neurotyczna matka i silny charakterem ojciec, który lubi narzucić Kamilowi swoje widzenie świata. Różnica między ojcem i synem polega też na tym, że pierwszy wziął na siebie konsekwencje swego postępowania, kiedy drugi stara się od odpowiedzialności uciec.

Akcja filmu rozgrywa się na początku lat osiemdziesiątych. Jakie ten obraz ma przełożenie na obecne czasy?

- Przede wszystkim jest to spojrzenie na naszą niedawną historię. Film ten opowiada o tamtych czasach, z kolei współczesny widz będzie mógł stworzyć sobie pewien rodzaj paraboli. Niekoniecznie też w odniesieniu do naszego kraju. Na świecie jest jeszcze masa takich miejsc, gdzie panują różne rodzaje zniewolenia. Najważniejsze jest natomiast to, że ten film pokazujący i rozgrywający się w tamtych realiach, pozostaje uniwersalny. Odnosi się on do pewnej życiowej postawy, dokonywaniu wyborów i pójściu obraną drogą. Tu nie chodzi jedynie o komunizm, ale o człowieka i jego wartości.

Spotkanie z legendą, Januszem Morgensternem...

- Kiedy dowiedziałam się, że Pan Janusz chce ze mną pracować był to dla mnie zaszczyt. To wspaniały człowiek, reżyser, legenda polskiego kina. Niedawno trafiłam w telewizji na serial „Kolumbowie” i weszłam w niego w całości. Z kolei moim ukochanym jego filmem jest „Trzeba zabić tę miłość”, ale też niesamowite wrażenie zrobił na mnie obraz pod tytułem „Żółty szalik”. Już sam fakt, że Janusz Morgenstern robi kolejny film był dla mnie ogromną radością, a do tego mogłam w nim jeszcze zagrać. Oczywiście dobrze byłoby móc w nim zaistnieć bardziej, ale ważne też było o czym ten obraz opowiada. Tym bardziej, że po przeczytaniu książki Andermana wiedziałam, że jest to temat właśnie dla niego. Jako reżyser Morgenstern wie doskonale, co chce pokazać i opowiedzieć. Przy tym jest bardzo bezpośredni, otwarty na niespodzianki. To znaczy, że ufa aktorom, z którymi pracuje. Przygląda się im i bardzo chętnie coś od nich bierze.-=-

Czyli rola ta, to wypadkowa jego i Pani wizji tej postaci?


- Był to rzeczywiście proces polegający na współpracy, na współtworzeniu. Wymianie energii i myśli, a nie próbie jak najlepszego odtworzenia tego, co reżyser zaproponuje. Wyraźnie towarzyszyła nam świadomość dialogu i partnerstwa.

Na takie filmy aktorzy czekają? Czym dla Pani będzie od tej pory „Mniejsze zło”?


- Bardzo się cieszę, że wzięłam w tym udział i to z wielu powodów. Po pierwsze jest to ważny film opowiadający o rzeczach istotnych. Po drugie zagrałam u naprawdę dojrzałego reżysera, u kogoś kto jest z zupełnie innego pokolenia niż ja. Mógł mnie nie znać, nie widzieć  wcześniej mego aktorstwa, a tymczasem to właśnie mnie zaproponował tę rolę. Mimo wszystko inaczej odbiera się propozycje od niemal swoich rówieśników. W większości jesteśmy kolegami, żyjemy w jednym filmowym środowisku, wiemy czego się po sobie spodziewać. Natomiast tu było zupełnie inaczej. Pan Janusz otoczył się aktorami w młodym i średni wieku, czerpiąc z tego energię, aby opowiedzieć tę całą historię. Naprawdę cieszę się, że mogłam zagrać w filmie mistrza polskiego kina.

Powrót do lat osiemdziesiątych na chwilę przed wybuchem stanu wojennego wyzwolił jakieś wspomnienia?


- Nie mogę powiedzieć, żebym przypomniała sobie uczucie strachu i zagrożenia. Zdecydowanie wyraźniej uruchomiły mi się wspomnienia atmosfery, jaka panowała wtedy u mnie w domu. Rozmowy moich rodziców, które odbierałam jeszcze zupełnie nieświadomie. Zostało mi to w pamięci do dziś. Zresztą zawsze bardzo interesowałam się historią, która w tym domu była wyraźnie obecna. Nie miałam problemu z wejściem w tamten okres. Lubię kostiumowe wyzwania, nawet jeśli to tylko kilkanaście lat różnicy. Pozwala to na wejście w trochę inny wymiar, poczucie magii kina.

Pani postać jest aktorką. Mogłoby się wydawać, że to nie sztuka zagrać kogoś kim się jest samemu,  a tymczasem..?


- Muszę przyznać, że było to trudne i przewrotne zadanie. Pan Janusz od początku widział mnie w tej roli, co było wspaniałe, ale potem pojawił się lęk i obawy - jak to właściwie zrobić? Jak zagrać aktorkę, co to w ogóle oznacza? Starałam się więc odwoływać do swoich przeżyć i wspomnień. Z drugiej strony wyobrażałam sobie tamtą kobietę, w tamtym okresie, jako osobę wyraźnie niespełnioną, sfrustrowaną. Kogoś kto jest zmuszony czytać wiersze na spotkaniach autorskich, gra w teatrze i oprócz tego daje się wykorzystywać w różny sposób.

Ona przyjmuje też postawę osoby ekscentrycznej.


- Tak. Chciałam jej nadać pewną pozę, którą przyjmują niemal wszyscy aktorzy. Szczególnie w kontaktach damsko-męskich, gdzie właśnie aktorki próbują pozować, udawać, coś dograć. Wydać się bardziej interesującą. Jest to rodzaj ekscentryzmu wpisany w ten zawód i środowisko. Tymczasem chciałam się też odwołać do pewnych aktorskich lęków w przypadku niespełnienia. Dla tej kobiety spotkanie z pisarzem jest dokładnie czymś takim, jak dla niego spotkanie z aktorką. W obie strony działa swego rodzaju fascynująca i nobilitująca egzotyka.


Rozmawiał Artur Nowak



...