Mrs Mother
Nie łączyło je zbyt wiele. Czasem zastanawiała się jak to możliwie nie czuć nic myśląc o kobiecie, która dała życie.
Jej matka była, tak zwaną, bizneswoman. Na początku lat 80., kiedy mało kto znał takie słowo, zaczęła pracować w dużej, zagranicznej firmie i przestała bywać w domu. Praca, w przeciwieństwie do gotowania, prania i prasowania, stała się nie tylko Jej pasją, ale całym życiem.
Nie pamięta matki mówiącej “odrób lekcje”, “posprzątaj w pokoju”. Nie pamięta też, by ta kiedykolwiek Ją przytulała.
W pamięci miała inny obraz. Przy dużym stole w kuchni matka przegląda jakieś dokumenty. Sięga po telefon. Ostrym i zdecydowanym tonem wydaje polecenia służbowe. Nie znosi sprzeciwu. Jest niedziela.
Jej matka chyba nie była ciepłą kobietą. Należy w takiej sytuacji powiedzieć chyba, bo przecież tak naprawdę nigdy Jej nie poznała. Miała wrażenie, że codziennie przelotnie widzi kobietę, która zbyt szybko zdecydowała się na małżeństwo i dziecko. Gdyby nie mąż, którego nieustannie krytykowała, i gdyby nie córka, która była do męża zbyt podobna, pewnie Jej kariera rozwijałaby się szybciej. Bardziej dynamicznie. Mogłaby częściej wyjeżdżać na szkolenia. Mogłaby nie spędzać z Nimi tych wszystkich idiotycznych świąt, podczas których tylko marnowała czas. Mogłaby żyć swoim życiem. Bez nich.
Doskonale pamiętała wyraz Jej twarzy, kiedy w czwartej klasie, dumnie wręczyła Jej zaproszenie na organizowany w szkole Dzień Matki. Matka była zła. Musiała wcześniej wyjść z pracy, żeby zdążyć, a przecież nie było powodu, by to robić. Nie podziękowała. Przyszła za karę i nawet nie udawała, że jest inaczej.
To była kolejna cecha Jej matki. Z wrodzoną swobodą krytykowała innych i dawała im odczuć, że są tak bardzo różni od Niej. Na nikim nigdy Jej nie zależało. Nigdy też nie widziała powodu, by tuszować własne odczucia, wstrzymywać się z krytyką. Mąż miał wiedzieć, że nie uważa Go za godnego siebie partnera. Córkę informowała o najmniejszych błędach, jakie popełnia. Zła szkoła, zła praca, zły pomysł, złe ubranie, zła zabawa. Zbyt dziecinna, zbyt blada, zbyt nijaka.
Niejednokrotnie zastanawiała się dlaczego matka zamiast ich wolała pracę.
Ojciec był uosobieniem dobroci i ciepła. Spokojny, życzliwy, chętny do pomocy, zawsze miał dla wszystkich czas. Dla zrzędliwej sąsiadki, listonosza, który wciąż o czymś zapominał, dla kilku kolegów, z którymi przyjaźnił się od lat, i najważniejsze, dla Niej. Powtarzał, że jest Jego księżniczką. Czytał bajki na dobranoc i zawsze był obecny, kiedy na zakończeniu roku szkolnego odbierała świadectwo z wyróżnieniem. Zawsze wtedy widziała jak rozpiera Go duma.
Krytyczne uwagi żony zdawał się puszczać mimo uszu. Czasem tylko bezsilnie zwieszał głowę w geście rezygnacji.
Zmarł dużo za wcześnie. Bez powodu.
Z zamyślenia wyrwał Ją głos matki:
- Podaj mi Kochanie szklankę wody.
Na starość złagodniała. Kochanie, proszę, dziękuję, przepraszam. Od kilku lat zmagała się z chorobą. Wszyscy wiedzieli, że przegrywa tę walkę. Była niedołężna i już nie miała w oczach ani siły, ani determinacji. Chyba starała się nadrobić czas. Może nawet żałowała.
Wszyscy w szpitalu wiedzieli, że w każdy czwartek, między 16 a 17, odwiedza Ją córka. Znana dziennikarka, która zdobyła wiele prestiżowych nagród. Jej córka, przepiękna, zgrabna brunetka, która nigdy nie uśmiecha się w obecności matki. A o której ta potrafi opowiadać godzinami.
Przychodzenie do szpitala było Jej obowiązkiem. Czuła wewnętrzny przymus, by odwiedzać tę starą kobietę, względem, której nic nie czuła. Nie była Jej matką, nie wychowała Jej, nie pomagała, tylko Ją urodziła. To w ostatecznym rozrachunku niewiele. Dawno temu pogodziła się z takim stanem rzeczy i już nie chciała się dowiedzieć, dlaczego mama wolała pracę, niż ośmioletnią, trochę przestraszoną dziewczynę i męża, który był najlepszym człowiekiem na świecie.
- Proszę mamo.
Mówiąc mamo nie czuła nic.
...