MURMURANDO vol. 12
Autor: Lara C.
Wyszliśmy w kilka osób przed klub, do kiosku, po papierosy. H. próbował objąć mnie w pasie i wciąż zagadywał. Kupiliśmy papierosy i stanęliśmy na tarasie, paląc. H. złapał mnie za pasek i szarpnął do tyłu.
- H.!
- Gdzie kupiłaś taki ładny pasek? - rozprostowywał palce na moim tyłku.
- W sklepie.
- Ale powiedz, w którym, chciałbym mieć taki sam. - przesuwał dłoń w stronę mojego krocza, zaciskając coraz mocniej.
- To moja sprawa. - odepchnęłam jego rękę z całej siły i ruszyłam do środka.J. rzucił się za mną i złapał mnie za łokieć.
- Tak sama, bez towarzystwa?
- Poradzę sobie, jestem dużą dziewczynką i potrafię sama chodzić. - zabrałam szybko łokieć.
Usiadłam za stołem i w tym momencie pojawił się R.
- Jak dobrze, że jesteś. - bardzo ucieszyłam się na widok jedynego neutralnego faceta w okolicy.
- Hej! K. jeszcze jest?
- Nie, poszedł zaraz po rozdaniu i nawet się nie pożegnał.
R. usiadł i przyjrzał mi się.
- Wcale mu się nie dziwię.
- Dlaczego?
- Popatrz, jak ty wyglądasz, jak ma się biedak odkochać? Za co ty mu to robisz?
- Mam się zachowywać jak mniszka? Próbowałam mu wytłumaczyć, że nic z tego nie będzie, ale on nie chce zrozumieć. Poza tym nie będę wiecznie udawała faceta, bo "coś tam".
- Nie, bo "coś tam". Ranisz go.
- Starałam się mu pomóc.
- Jasne, jasne. Wyżywasz się na nim za niepowodzenia z B., ciągle się żrecie.
Umilkłam. Doskonale wiedziałam, że tak właśnie było. Nawet sama to kiedyś powiedziałam K., po pijaku.
- Wiem, ale naprawdę się starałam. To nie jest takie łatwe. Ja też nie jestem szczęśliwa. Od tylu lat ni mi nie wypaliło. Albo trafiałam na gnojków, którzy tylko chcieli mnie zerżnąć, albo interesowałam się niezainteresowanymi. Myślałam, że B. będzie wyjątkiem. I ten jego ból… Chciałam mu pomóc, zaopiekować się nim. Ale on nie chce… - oczy zaczęły mi wilgotnieć.
R. wziąl mnie za rękę i wyprowadził na zewnątrz. Stanęliśmy z dala od ludzi, przytulił mnie i zaczął głaskać.
- Oj, misia… Teraz jesteś trochę pijana, ale przejdzie ci. Wiem, że nie jest ci łatwo. Ale ci dwaj skurwiele też nie są szczęśliwi. Tylko pamiętaj o K., on też cierpi. Powinniście się przecież rozumieć.- To jest takie niesprawiedliwe. Gdybym była facetem, zarwałabym jakąś laskę i nie przejmowałabym się tym, że to nie ja mam zdobywać, tylko być zdobywana. I mogłabym pływać na "H." A tak, jako że jestem babą, to nawet tego nie mogę. Nie mam szans w żeglarstwie regatowym.
- M. cię nie chce, rozmawiałaś z nim.
- Tak.
- W sumie, nie powinnaś była na to liczyć, taka prawda. Ale nie martw się. Weźmiemy sobie razem jakąś ćwiartkę i będziemy się regacić - bez K., bez M., bez nikogo.
- Ale ja marzę o regatach oceanicznych. Śnią mi się po nocach dwa jachty idące łeb w łeb, jak America's Cup. Albo mordercze, kilkutygodniowe przeloty, jak w Volvo Ocean Race.
- Może za kilka lat i w Polsce kobiety zaczną się robić modne w tym sporcie.
- A co mnie moda obchodzi?! Dlaczego mam przekreślać swoje marzenia? Bo mam cipkę zamiast fiuta? Ja się na to nie zgodzę, rozumiesz? Nie zgodzę!
17
Minął miesiąc. Powoli wszystko się układało. Wciąż tęskniłam za B., ale ból stawał się coraz mniej dotkliwy. Stosunki z K. ulegały stopniowej poprawie - poszliśmy na przepełniony goryczą kompromis.
Szukałam nowych możliwości w żeglarstwie. Wciąż marzyłam o s/y "H.", ale nie próbowałam dalej. Zastanawiałam się nad robieniem kolejnych stopni i zainteresowałam się organizacją regat. W międzyczasie dowiedziałam się, że kapitan M. szuka sponsorów na nowy projekt - wielkich, prestiżowych regat oceanicznych. Postanowiłam go o to wypytać.Cieszyłam się sobą. Rozkwitałam. Wyrzuciłam stare, porozciągane worki, które trudno było nazwać ubraniami i zaczęłam nie tylko dostrzegać, ale i podkreślać swoją kobiecość. Żyłam spokojnie, z umiarkowaną radością, spychając niepokoje i ból w najdalsze zakamarki duszy. Pokonałam swój permanentny spleen, który towarzyszył mi przez szereg lat. Stałam się, co prawda, nieco mechaniczna i uśpiłam swoją wrażliwość, ale jednocześnie byłam silniejsza. Wiedziałam, że nie było dla mnie złotego środka, że mogłam wybierać między cierpieniem i wrażliwością, a siłą i spokojem, które były dyktowane pewnym zobojętnieniem. Wybrałam to drugie i traktując ten stan rzeczy jako dorastanie, starałam się konsekwentnie wprowadzać go w życie. Powoli, ale z uporem. Nie było łatwo - wracały wspomnienia. Gdy spotykałam przypadkowo B., nie mieliśmy o czym rozmawiać. Na jego widok wzlatywałam ponad chmury, a potem boleśnie tłukłam się, spadając na ziemię. Ale uczyłam się stawać na nogi.