Wydawałoby się, że posiadanie sąsiedztwa to całkiem normalna sprawa. Większość z nas je ma i żyje z nim bardzo dobrze. W razie potrzeby to ludzie, którzy zawsze są w pobliżu i mogą pomóc. Często jednak mogą stać się prawdziwym utrapieniem i przyczynić się do decyzji o zmianie miejsca zamieszkania.

Sąsiedzi nie są źli. Większość z nas z pewnością przyznałaby, że to właśnie sąsiadka jest naszą prawdziwą powierniczką, dobrą koleżanką, pocieszycielką i osobą, z którą najlepiej nam się plotkuje. Przypilnuje dzieci, domu, wyprowadzi psa pod naszą nieobecność, w razie potrzeby użyczy trochę mąki. To bardzo prozaiczne powody, dla których warto żyć z sąsiadami w zgodzie i pomagać sobie nawzajem.

W blokach jednak bardzo często słyszy się pomimo tego o niesnaskach i skargach, jakie potrafimy na siebie pisać. Za głośne mycie, płacz dziecka całymi nocami, imprezy czy szczekanie psów- to chyba najczęstsze rzeczy, które mogą przeszkadzać naszym lokatorom.

Jedna z forumowiczek na portalu gazeta.pl pisze: Ja stwierdzam, że moi sąsiedzi są naprawdę bardzo fajni i sympatyczni, przynajmniej ci z mojej klatki, bo reszty bliżej nie znam. Nie dość, że wszyscy w zasadzie są młodzi (30-40 lat), kulturalni to na dodatek jeszcze pomocni. Często odbierają dla mnie paczki od kurier), przy czym nawet nie pozwalają mi, bym je sama sobie przytachała do mieszkania. Nawet się schylić nie zdążę a już słyszę - pani poczeka, zawołam męża, on zaraz to pani zaniesie, co się pani będzie przemęczać.

Okazuje się, że niewielu jest takich szczęściarzy. Wielu z nas nawet w sieci skarży się na swoich współlokatorów z klatki czy sąsiedztwa. Gosia pisze z kolei: Ja mam sąsiadkę która ciągle stoi w oknie. Obiad to chyba w nocy gotuje żeby mieć czas mnie podglądać. Wszystko o nas wie i plotkuje na nasz temat. Nie mogę sobie w spokoju zrobić grilla ze znajomymi, bo za iglakami stoi i podsłuchuje. Na innym portalu forumowiczka posługująca się nickiem „sąsiadka” żali się: Mieszkam w starym, dwupiętrowym budynku, gdzie znajduje się tylko 5 mieszkań. Od pewnego czasu sąsiedzi nie dają nam spokoju. Zawiązali między sobą jakąś dziwną koalicję. Zaczęło się od psa - zdarza się, że zostaje sam na 2-3 godziny i czasami szczeka. Wpłynęła więc skarga od nich, że pies szczeka 10 godzin dziennie i w budynku nie da się normalnie mieszkać. Od tej pory ciągle robią problemy. Wzywają policję, straż miejską itp. Przyczepiają się dosłownie o każdy szczegół, nie dając nam spokoju. W dodatku oskarżają o TERRORYZOWANIE (sic!), ostatnio padły nawet słowa typu: "Wy chcecie nas wszystkich wymordować”. Jesteśmy zwykłą rodziną, nie ma głośnych awantur, muzyki, imprez czy czegoś w tym rodzaju, nie ma małych dzieci, które mogłyby być głośne. Nie wiem, co robić, pisać skargi, wzywać policję o byle co tak jak oni? Po ludzku niestety dogadać się z nimi nie da, a na własny dom nas nie stać.

O ile tego typu zachowania mogą nas faktycznie irytować, to tak naprawdę musimy zdawać sobie sprawę z tego, że jeżeli faktycznie w rażący sposób nie zakłócamy ciszy nocnej i nasze mieszkanie jest własnościowe, nikt nie może nam nic zrobić. Poza pismami do spółdzielni, na które możemy odpowiadać, nikt nie ma władzy nas eksmitować. Najlepiej ignorować więc tego typu docinki i czekać, aż sąsiadom się znudzi.

Co zrobić jednak, gdy sprawa robi się poważniejsza i to my mamy problem z sąsiadami, którzy zakłócają nam spokój? Warto wiedzieć, że głośne awantury i nieprzestrzeganie ciszy nocnej są wykroczeniem, o którym przeczytamy w Kodeksie wykroczeń (DzU 71.12.114 ) w art. 51: "kto krzykiem, hałasem, alarmem lub innym wybrykiem zakłóca spokój, porządek publiczny, spoczynek nocny albo wywołuje zgorszenie w miejscu publicznym, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny". Jeżeli faktycznie nasi sąsiedzi zakłócają nam notorycznie ciszę nocną, a nasze uwagi i prośby na nic się nie zdają, mamy podstawy do tego, by zadzwonić po policję lub straż miejską.




 fot. Krzesimir Modelski, Deseń Studio