W 1997 roku „Trojka” otrzymała nagrodę Phillipa K. Dicka. Jest niepodobna do żadnej z książek, jakie dotąd czytaliście i jakie jeszcze przeczytacie w ciągu najbliższych lat.

"Trojkę" wychwalali za oryginalność i rozmach wizji tacy pisarze, jak John Shirley, Kathe Koja, Brian Stableford, Alan Brennert, Lance Olsen, Kathleen AnnGoonan, Brian Evenson, Paul Riddell, and Don Webb. Twórczość Stepena Chapmana wielokrotnie porównywano do dzieł Philipa K. Dicka, Terry’ego Southerna, Kurta Vonneguta, Mervyna Peake’a, Angeli Carter i innych znakomitości literackich.

W oślepiającym blasku trzech fioletowych słońc troje wędrowców – stara Meksykanka, zautomatyzowany samochód terenowy i brontozaur – od setek lat brną przez pustynię. Nie wiedzą, czy pustynia gdzieś się kończy, a jeśli nawet tak, to co znajdą na jej krańcu. Czasem napotykają idealnie zachowane, ale całkiem bezludne miasta. Nigdy nie spada ani kropla deszczu. Najgorsze jednak jest to, że nie pamiętają nic ze swojego życia przed pustynią – tylko nocą, w snach, przypominając sobie strzępy dawnych przeżyć.

Noc sprowadza jednak szaleństwo burz piaskowych, które zamieniają ich ciałami, w jakiejś metafizycznej odmianie zabawy w komórki do wynajęcia. Dysfunkcyjni i zdezorientowani, wielokrotnie zabijają się nawzajem, nigdy jednak nie udaje im się umrzeć. Gdzie są? I jak mogą stamtąd uciec?

Wielkim osiągnięciem Chapmana jest nie tylko dziwny i surrealistyczny melanż scen, nie tylko pełna finezji zabawa językiem, ale to, że wszystko to robi bez utraty narracyjnego tempa znanego bardziej czytelnikom thrillerów. Chapman potwierdza swoją renomę "Trojką", która jest pewnym kandydatem do miana powieści kultowej.

Fragment:

Pustynia
– Były sobie raz trzy dziewczynki – zaczął z wielkim pośpiechem Suseł – i nazywały się Elsie, Lacie i Tillie. Mieszkały na dnie studni...
– Co tam jadły? – spytała Alicja, którą zawsze interesowały sprawy jedzenia i picia.
– Jadły syrop – odpowiedział Suseł po dłuższym namyśle.
– Ależ to niemożliwe – sprzeciwiła się łagodnie Alicja. – Przecież by się pochorowały.
– No i pochorowały się – odpowiedział Suseł. – Okropnie się pochorowały.*
– Lewis Carroll
We troje przemierzali białą piaszczystą pustynię. Przemierzali ją, odkąd sięgali pamięcią. Dzisiaj po drodze słuchali wiatru. Wiał nieustępliwie przez cały dzień. Rzeźbił w piasku ostre krawędzie, jak izobary na mapie rozkładu ciśnienia.
* Przeł. R. Stiller.
Dwa słońca zaszły, trzecie jednak wciąż tkwiło na zachodnim niebie, przypiekając kopce głazów i pokrywające je porosty. Potrójny ślad ciągnął się przez równinę, migocząc pod rozedrganym oceanem powietrza. Jeden trop zostawiły ludzkie stopy, drugi opony pojazdu, a trzeci olbrzymie zwierzę.
Łeb brontozaura zwieszał się tuż nad powierzchnią białego piasku, kołysząc się na boki na szarej, chropowatej szyi. Samica miała czterdzieści stóp długości i piętnaście wysokości w biodrach. Kulała artretycznie. Dręczył ją potworny ból stawów.
Za nią jechał dżip na czterech potężnych kołach zawieszonych na niezależnych półosiach. Szkliście czarne panele kolektorów fotowoltaicznych, sterczące pod kątem z górnej części karoserii, chłonęły resztki dziennego światła. Ospała przekładnia ledwie się obracała. Turbiny jękliwie skarżyły się na upał.
Za samochodem szła stara Meksykanka o skórze koloru terakoty i włosach barwy śniegu. Była ubrana w płócienne buty i szarozielony roboczy kombinezon z mnóstwem zapinanych na suwak kieszeni. Nosiła okulary przeciwsłoneczne z miedzianego drutu, z barwionymi na pomarańczowo szkłami i bocznymi osłonami z miedzianej siateczki.
Miała na imię Eva i była więcej niż na wpół obłąkana. W niektóre dni całymi godzinami chodziła w kółko, okręcając włosy na palcach i gadając do siebie. Kiedy jej się to zdarzało, Alex i Naomi zatrzymywali się i czekali, aż jej przejdzie. Alex był dżipem. Naomi była brontozaurem.