Witajcie w Lockwood, spokojnej i cichej mieścinie... gdzie sukkuby wychodzą na żer kiedy zapada zmrok. Wyuzdany seks,bezkompromisowa przemoc i niepokojąca, stara przepowiednia, która wypełni się w tym nadprzyrodzonym horrorze.

Seksowna prawniczka Ann Slavik wraca do rodzinnego miasteczka w poszukiwaniu swoich korzeni... ale znajdzie tam coś zgoła innego: śmierć, rozpustę, kanibalizm, diaboliczne tajemnice, strach, strach i jeszcze WIĘCEJ STRACHU! A dwóch zwariowanych, podążających za nią psychopatów to małe piwo w porównaniu z tym, co czeka na nią w Lockwood. Sam Kaligula uklęknąłby z szacunkiem przed perwersjami, których będziecie świadkami. Ta książka przeznaczona jest dla dorosłych czytelników o mocnych nerwach.

Fragment:
– Gotowali tutaj głowy – powiedziała pani Eberle.
Profesora Fredricka przeszedł dreszcz, poczuł się zagubiony, a milczenie między nimi przedłużało się. Gotowali głowy. Popatrzył na dziwną, smukłą kobietę, a potem znowu utkwił wzrok w jamie pełnej czaszek.
W tej dziurze gotowali głowy.
Mimo ostrego blasku słońca, czyste górskie powietrze sprawiło, że wzdrygnął się z zimna. To miejsce kazało mu myśleć o bezeceństwach, o gwałcie. Ogonek entuzjastycznych studentów ustawił się, by pogmerać w skalistej ścianie dwudziestofuntowymi kilofami. Inni szpadlami przerzucali ziemię wokół amorficznych obiektów, które udało im się wydobyć z mroku dziejów w ciągu ostatnich sześciu dni wykopalisk. Kurz wzbijał się kłębami w górę. Odgłos metalu obijającego się o kamień wygrywał gorączkową, dobrze znaną mu pieśń. Fredrick spędził na tym całe życie: szukał zduszonych, wymarłych cywilizacji pod grubą warstwą ziemi. Ale nigdy nie czuł się tak, jak dzisiaj. Jak intruz.
Pani Eberle stała obok niego, patrząc na wykopalisko niczym jakiś bóg. Była koścista i dość wysoka, niczym bledsza, kobieca wersja Fredricka. Proste, czarne włosy przeplatane srebrzystymi pasmami otaczały jej wymizerowaną twarz niczym hełm. Choć była raczej drobna, miała wyjątkowo duże piersi, które wypychały jej roboczą koszulę khaki. Duże, niebieskawe oczy patrzyły z uwagą na to, co działo się wokół. Kiedy się uśmiechała, rozchylone usta ukazywały rzędy ostrych, białych jak kość, prostych zębów.


Miała niespotykaną specjalizację: archeolog łamane przez socjolog. Fredrick czytał kilka artykułów jej autorstwa opublikowanych w różnych periodykach; fascynowała go praca tej kobiety – wykorzystywanie socjologicznych mechanizmów w badaniach mitologii. No i była najprawdopodobniej jedynym na świecie ekspertem, jeśli chodzi o mało znaną rasę nazywaną Ur-lok. Fredrick skontaktował się z nią i sprowadził ze Stanów, kiedy jego oksfordzkie wykopaliska natrafiły na ślady, których nie powinno być na wyznaczonym terenie badań.
Cenotafy. Dolmeny. Ogromne zbiorowe groby w samym środku przytulnej, angielskiej wsi.
Brytyjskie służby lotnicze poinformowały Uniwersytet Oksfordzki, kiedy na wykresach topograficznych pojawiły się wyraźnie znaki. Sądzili, że to może jakieś urny, więc Uniwersytet wysłał Fredricka i jego ekipę, i nakazał rozpocząć wykopaliska. Szukali w tym rejonie saksońskiej wioski od czasu, gdy przed dwudziestoma laty znaleźli tu kilka ksiąg celtyckich. Fredricka nie było akurat w pobliżu wykopalisk, kiedy jego drużyna zrozumiała, że natrafiła na coś zupełnie innego.
Gotowali tutaj głowy. Delikatny, gardłowy głos tej kobiety powrócił do jego myśli. Rzeźnicy. Kanibale.
Duża pogłębiarka z silnikiem Diesla wydała z siebie huk i wzbiła w pstrokate powietrze kłęby dymu.
Młodzi technicy pracowali z koronkami wiertniczymi przy ścianie najgłębszego dołu. Tutaj czas mierzyło się nie w latach, ale w warstwach, za pomocą pędzelków z wielbłądziego włosia, w pyle. Fluorowe próbki wrzucano do dziur wypełnionych gliną i łupkiem. Nie, to nie było zwykłe poszukiwanie urn – mieli przed sobą kostnicę.
Wysokie drzewa uginały się nad doliną, jakby z bólu. Miejsce wykopalisk wyglądało jak poznaczone lejami po bombach, kraterami. Utytłani w błocie studenci nosili wiadra z błyskotkami, które zamocowali na końcach kija zarzuconego na ramiona. Na taśmociągu prowadzącym z głównego wykopu jechały kawałki kamieni i ludzkich kości.
– A więc jest pani pewna? Ur-lok? – zapytał Fredrick.
Pani Eberle przekręciła soczewkę o sporej mocy na swoim zmodyfikowanym Nikonie F.
– Nie ma co do tego wątpliwości – oświadczyła. – Wszystko, co znaleźli pańscy ludzie, odpowiada podaniom z czasów rzymskiej okupacji. To jest archeologiczne znalezisko dekady.
Znowu zwróciła swoje duże, lśniące oczy na wykopalisko. Ich błysk skojarzył się Fredrickowi z pożądaniem.