Chociaż spędzamy miesiące w szkołach językowych, rocznie wydając na naukę nawet 5 tys. złotych, to efekt nie zawsze przekłada się na nasze umiejętności. Zdaniem kursantów winny jest brak native speakerów. Aż 46 proc. Polaków uczących się w szkołach językowych twierdzi, że zdecydowanie za mało jest w nich konwersacji, a za dużo gramatyki – wynika z sondy Language Abroad.
To jednak zdaniem specjalistów można wyrównać, nie robiąc sobie wakacyjnej przerwy w nauce języka. Co więcej można zdecydować się na wakacje połączone z treningiem językowym za granicą. – Aż 84 proc. licealistów i studentów uczących się języków w lipcu i sierpniu robi sobie wakacje od nauki języka. To duży błąd, bo ten czas można wykorzystać właśnie na poznanie praktycznej strony angielskiego, francuskiego czy niemieckiego wyjeżdżając na kurs za granicę. Najlepiej na taki, gdzie będzie się jedynym Polakiem w całej szkole – mówi Halina Juszczyk, dyrektor agencji edukacyjnej Language Abroad.
Poproszę grupę z Turkami i Japończykami
Ponad 1 tys. Polaków rocznie wyjeżdża zamiast na zwykłe wakacje, na wakacje językowe. Najpopularniejszym kierunkiem do lat jest Wielka Brytania. Aż 90 proc. wszystkich wakacyjnych rezerwacji, to kursy językowe w Bournemouth, Wimbledonie, Londynie, Edynburgu czy Bristolu. Coraz częściej także w poszukiwaniu językowych przygód wyjeżdżamy do Francji, USA, Kanady, a nawet Belize. Wybierając kursy stajemy się jednak coraz wybredniejsi, decydując się szkoły językowe, w których mamy pewność, że trafimy do kulturalnego i językowego tygla, zamiast do „Little Poland”.
- Jeśli już ktoś decyduje się na wakacje językowe wydając nieraz na tydzień nauki, tyle, co na semestr w Polsce, chce mieć pewność, że nie trafi do grupy, w której będą sami Polacy. Wtedy nauka nie ma najmniejszego sensu, bo na zajęciach będziemy mówić po angielsku, ale w wolnym czasie wciąż po polsku. Nic, więc dziwnego, że szczególną popularnością cieszą się te ośrodki edukacyjne we Francji, Wielkiej Brytanii czy USA, które gwarantują, że w jednej grupie będzie Turek, Francuz, Japończyk i Argentyńczyk, a wspólnym językiem, 24 godziny na dobę będzie ten, którego chcemy się uczyć – mówi Halina Juszczyk.
Ćwiczą język przy winie
Ale to nie jedyne wymagania, jakie Polacy stawiają zagranicznym szkołom językowym. Coraz częściej, bowiem decydujemy się na kurs w Wielkiej Brytanii czy Francji, jeśli szkoła zapewnia uczniom dodatkowe atrakcje, dzięki którym będziemy mogli ćwiczyć język. Coś, czego brakuje w polskich szkołach. – Wiele szkół na Wyspach i w Hiszpanii ma rozwinięty program sportowy. Uczą więc gry w tenisa, golfa, kitesurfingu i jednocześnie języka, bo trenerzy też są obcokrajowcami. W Kanadzie można języka uczyć się na farmie, we Francji na kursie somelierskim lub warsztatach kinowych. W RPA podczas safari. Z kolei szkoły we Włoszech mają rozwinięty program artystyczno-kulturalny, zwłaszcza ośrodki we Florencji. W Kalabrii, Polacy uczą się w gajach pomarańczowych, a w Rzymie biorą lekcje kuchni włoskiej, oczywiście po włosku – wylicza Juszczyk.
Nie oznacza to, że wakacyjna nauka to sam wypoczynek. Większość kursów to intensywne programy językowe, które oprócz standardowych zajęć językowych, obejmują często warsztaty z kultury, muzyki, kuchni. – Tydzień nauki w Londynie czy Montpellier szczelnie wypełniają zajęcia, kursanci mogą wybierać różne poziomy intensywności nauki, a także formę zajęć – indywidualne lub grupowe. Nawet zwiedzanie miast, to tak naprawdę dalej kurs językowy. W Wielkiej Brytanii tygodniowo na naukę poświęca się nawet 30 godzin, we Francji podobnie. Standard to 15-20 godzin w tygodniu. Część kursów łączy się także z praktykami zawodowymi, tak jest na kursach dla specjalistów np. lekarzy. Często dochodzą także dodatkowe godziny, jeśli przygotowujemy się w wakacje do egzaminów TCF lub DELF – mówi Juszczyk.
Na kursie: student, maturzysta i senior
Cenowe i programowe zróżnicowanie kursów sprawia, że są one dziś popularne zarówno wśród studentów i licealistów, jak również managerów, którzy wakacje wykorzystują, żeby podszlifować swój język. – Średnia wieku kursantów to dziś 23 – 27 lat, w dużej mierze są to studenci, aczkolwiek coraz częściej do boarding schools czy na kursy przed maturalne wyjeżdżają już licealiści, wieku 16-18 lat. Sporą grupą są 30-latkowie, którzy oprócz kursów ogólnych, wybierają kursy dla specjalistów. Także osoby z wieku 50+ coraz częściej pojawiają się wśród kursantów. Wiele szkół we Włoszech i Wielkiej Brytanii prowadzi nawet specjalne programy edukacyjne dla tej grupy – mówi Juszczyk.
Zróżnicowane są także ceny. W każdym jednak przypadku za tydzień nauki zapłacimy więcej niż za cały semestr zajęć w polskiej szkole. W Wielkiej Brytanii ceny kursów dla dzieci i młodzieży zaczynają się od 861 funtów za dwutygodniową naukę. Dorośli i studenci zapłacą już od 745 funtów. Najdroższe kursy w Wielkiej Brytanii to dziś wydatek nawet 3360 funtów za tydzień zajęć. – Wielka Brytania ma najbardziej zróżnicowane ceny. Najdrożej jest w szkołach oferujących indywidualne treningi językowe, taniej w popularnych szkołach językowych uczących w grupach 8-12 osobowych – mówi Juszczyk. Nieco więcej zapłacimy za naukę we Francji – dzieci i młodzież od 930 euro, dorośli – od 1036 euro za dwa tygodnie. Na 4-tygodniowy kurs w USA z kolei trzeba wydać nawet 1495 dolarów.
- Kursy językowe, zwłaszcza w bardzo dobrych szkołach, które przygotowują do międzynarodowych egzaminów wciąż są stosunkowo drogie. Nie oznacza to, że brakuje zainteresowania. Wiele z tych kursów ma dziś ceny porównywalne z cenami egzotycznych wakacji. Tyle samo zapłacimy za podróż do Belize, RPA czy Chile z biurem podróży i tyle samo za wakacje językowe, korzyści jednak mamy dodatkowe, bo oprócz zwiedzania, uczymy się języka, rozmawiamy, poznajemy akcent – podsumowuje Juszczyk.