Bohater powieści , trzydziestokilkuletni Michał, rezygnuje z miejskiego życia i stawia malowniczy dom na wsi. Od pierwszej wizyty w okolicy intryguje go mieszkająca na skraju wsi samotna kobieta, którą miejscowi zwą czarownicą.
  Poznanie jej i spotkanie sześcioletniej, zamkniętej w sobie dziewczynki na zawsze zmieni życie Michała i stanie się przyczyną wielu dramatycznych wydarzeń i trudnych decyzji...
To historia o życiu w zgodzie z naturą – także własną. O pokonywaniu słabości, osobistych tragedii, demonów przeszłości, a także o upartym poszukiwaniu sensu życia. To także historia o miłości w jej najbardziej uniwersalnym wymiarze.

„Czarownica” to opowieść o miłości. Szeroko rozumianej i szeroko przedstawianej. Miłości do drugiego człowieka, która może się pojawić w naszym życiu w każdej chwili i w każdym wieku. Miłości do dziecka, czasami trudnej, bolesnej, pełnej wątpliwości, obciążonej jarzmem odpowiedzialności. Miłości do zwierząt, które tak niewiele oczekują, a tak dużo dają w zamian. Miłości do natury, która zawsze jest w stanie nam służyć, koić nasze smutki, leczyć zranione dusze, a lecąc na łeb na szyję przez życie często tego nie dostrzegamy.

Agnieszka Lingas-Łoniewska, agnesscorpio.blogspot.com

Anna Klejzerowicz – pisarka, publicystka, fotograf, redaktor. Gdańszczanka.  Autorka dwóch zbiorów opowiadań grozy z cyklu: "Złodziej dusz. Opowieści niesamowite", powieści kryminalnych: "Sąd Ostateczny", "Ostatnią kartą jest Śmierć", „Cień gejszy” (książka – laureatka plebiscytu „Przy kominku” 2011 r.), opowiadań w licznych antologiach zbiorowych, a także tekstów prasowych – beletrystycznych i publicystycznych. Przez wiele lat współpracowała z teatrem Atelier im. Agnieszki Osieckiej w Sopocie jako fotograf i redaktor publikacji teatralnych. Zapraszamy na stronę autorki: www.annaklejzerowicz.pl  


Fragment:

(…)
Nie mogłem zrozumieć, co mnie pcha do tej kobiety. Widziałem ją zaledwie raz i twarz już mi się zatarła w pamięci. Pamiętałem tylko rudy kucyk i ciemne okulary. I ogólne wrażenie. Że przyciąga jak magnes. I jeszcze to, że drugiej takiej nigdy wcześniej na oczy nie widziałem. Tłumaczyłem sobie, że po prostu intryguje mnie dziwność, odmienność. Myślałem: „Dziwak ciągnie do dziwaka…”.
A może samotny do samotnego?
Ona tu obca, ja też. Ale tak naprawdę, już chyba wiedziałem, że to pierwsza kobieta od lat, która zrobiła na mnie wrażenie.

Wreszcie ją zobaczyłem. Co prawda tylko przez chwilę. Jechała na rowerze, a obok biegł pies. Zauważyłem powiewający na wietrze rudy kucyk. Skręciła do lasu. Zobaczyłem – i serce mi zagrało.
Dziecinniejesz, stary!
Gra była niebezpieczna, ale dreszczyk kusił. Przecież chciałem stać się nowym człowiekiem, a to jest właśnie coś nowego. I tak będę tu mieszkał wyłącznie latem, a ona nie wiadomo jak długo, przekonywałem samego siebie. Zresztą to nic poważnego, wakacyjne emocje, wpływ otoczenia…
Jednak w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że przez cały czas wpatruję się w drogę. Sądziłem (a raczej miałem nadzieję), że ona będzie w końcu tędy wracać. Ale nie doczekałem się. Widocznie wracała jakoś inaczej.
Na wszelki wypadek wieczorem znów wybrałem się na krótki spacer i znów zobaczyłem światło. Przez moment widziałem również jej cień, czarny na tle żółtego prostokąta. Cień przesunął się szybko i już go nie było, ale i tak poczułem się dziwnie uspokojony.

W końcu doszedłem do wniosku, że bardziej pilnuję małej chatki niż własnej budowy. Tymczasem mój dom rósł w siłę i gabaryty. Wkrótce będzie gotowy. Ekipa sprawna, na szczęście, a konstrukcja prosta – to przecież tylko zwykły letniak.
W samym rogu mojej działki rosło wysokie, stare drzewo, kasztanowiec chyba. Ustawiłem pod nim zbitą z desek ławkę, a przy niej coś na kształt stolika (dwa kamulce i decha). Obok, ze starej balii, wkopanej w ziemię, powstała sadzawka (balię dostałem od sąsiadów Joli). I teraz mam coś, co się nazywa oczko wodne. Brzegi obłożyłem kamieniami, a Jolka obiecała, że przyniesie mi jakieś specjalne roślinki, żeby było jeszcze ładniej.
Kupiłem poradnik i zabawiałem się planowaniem przyszłego ogrodu. Wciągnęło mnie to. Zresztą teraz wszystko sprawiało mi radość. Czułem się jak obudzony z letargu. Nie, zdecydowanie miasto nie jest naturalnym środowiskiem człowieka!
Któregoś dnia zaczepiła mnie tęga pani, sąsiadka, i zapytała, czy nie chcę szczeniaka. Nie wiedziałem, czy chcę, więc kobieta zaprosiła mnie do siebie, żebym obejrzał pieska. Zapewne odgadła, że jak zobaczę, to wezmę.
Na spotkanie wybiegł nam śmieszny brązowy kundelek. Powitał mnie serdecznie, jak starego przyjaciela, a ja uznałem to za znak. Sąsiadka powiedziała, że mały ma już cztery miesiące, suka go odpędza, resztę miotu już dawno rozdali i tylko ten został. Nie chce pieniędzy, byle w dobre ręce… Bo ona nie z tych podleców, co to pieski do lasu wywożą, takich to by od razu w więzieniu zamykała! Ponieważ ja też bym zamykał, więc się dogadaliśmy.
Miałem zatem szczeniaka. Wabi się Bokser, dodała na pożegnanie. Taki z niego bokser, jak ze mnie ciężarówka, pomyślałem. Ale od tej pory byliśmy nierozłączni.
Więc to jednak znak.