Julia i Mark tkwią w pozbawionym miłości związku. Julii wydaje się, że pomogłoby im dziecko, ale może to jednak nie jest najlepsze rozwiązanie problemów...
Samantha jest zauroczona swoim dzieckiem, jednak jak jej mąż Chris poradzi sobie z faktem, że nagle zona jest nieosiągalna i wiecznie nie ma dla niego czasu, poza tym czy obsesja Samanthy jest do końca zdrowa?
Maeve z kolei unika odpowiedzialności - na widok wózka ucieka w popłochu. Jednonocna przygoda skutkuje niechcianą ciążą. Na ile jednak ta ciąża naprawdę jest niechciana?
JULIA I MARK
"Spotykali się w kuchni, jedynym pomieszczeniu, które Julia lubiła, w którym czuła się u siebie, jedynym, które było czasem świadkiem wspólnego śmiechu Marka i Julii. Ich rozmów. Porozumienia. Gdyż od czasu do czasu naprawdę doskonale się razem bawili. Oboje wciąż trwali przy sobie w nadziei, że tak się będzie działo częściej, że magię, obecną w początkach ich związku, da się odzyskać. Dlatego właśnie Mark zgodził się na dziecko. Julia wiedziała, że nie bardzo tego chciał, nie był gotów, ale przekonała samą siebie, iż dziecko będzie rozwiązaniem ich problemów. Oczywiście nieuczciwie jest wykorzystywać dziecko do cementowania szczelin pojawiających się w związku, ale Julia była pewna, że ona sama się zmieni, kiedy pojawi się ich wspólne dziecko. Będzie bardziej ustabilizowana. Szczęśliwa. Stworzą rodzinę. Dziewięć miesięcy temu myśleli, że to proste.
Po dziewięciu miesiącach stało się jasne, że tak nie jest, a ta niezdolność do czegoś tak naturalnego, czegoś, co innym przychodzi bez wysiłku, wydawała się jeszcze powiększać dystans między nimi. Początkowo rozmawiali o tym. Z wahaniem. Nerwowo. Żadne z nich nie miało ochoty przyznać się do istnienia trudności, zresztą na tym etapie żadne z nich nie przypuszczało, żeby faktycznie istniały jakiekolwiek trudności. Wtedy kochali się spontanicznie. Kochali się bez sprawdzania wykresu czy mierzenia temperatury, wtedy Julia nie leżała, jak teraz, z nogami uniesionymi prostopadle nad brzuchem, by zapewnić plemnikom najszybszą i najłatwiejszą podróż do jej — miejmy nadzieję — czekających jajeczek. Kiedyś po każdorazowym seksie, czy to spontanicznym, czy nie, leżeli razem, zastanawiając się, czy tym razem poczęli dziecko. Koleżanki Julii, jak twierdziły, przeczuwały to, Sam też to czuła.
Sam wiedziała już w chwili, kiedy to się stało; jednak inne kobiety, z którymi Julia rozmawiała, twierdziły, że to bzdura, że wcale nie czuje się zmiany, a one same nabierały podejrzeń dopiero wtedy, kiedy spóźniał się im okres. A Julia rozmawiała z wieloma innymi kobietami. Z naprawdę wieloma, mnóstwem, gdyż to dziecko stało się jej obsesją, a jego sprowadzenie na świat — jej życiową misją. Chętnie rozmawiała z koleżankami koleżanek, dalekimi znajomymi, a nawet obcymi, starając się dociec, jak to się robi, jak może zwiększyć swoje szanse. Łatwo jest zagadać do obcych, wypytywać ich o najbardziej osobiste sprawy (zresztą na szczęście matki zdają się nie przejmować takimi pytaniami, zapewne potrzebę prywatności zostawiły w pewnym momencie życia gdzieś na sali porodowej), o wiele trudniej jest przebywać w pobliżu znajomych, którzy mają dzieci. Głupie. Egoistyczne. Chore. Julia zdawała sobie sprawę z tego wszystkiego, lecz wiedziała, że nie potrafi sobie z tym poradzić. Nie mogła poradzić sobie z bólem na widok tych cudownych dzieci, nie mogła poradzić sobie ze swoją ciemną stroną, która ujawniała się przy takich okazjach".
-=-
MAEVE
"Szok. Absolutny, niewyobrażalny szok. To nie miało się zdarzyć. Tego nie było w planie. Nie chcę mieć dzieci. Nigdy nie chciałam mieć dzieci. Sama myśl o tym, że coś we mnie rośnie, przyprawia mnie o mdłości. Ale może jednak nie rośnie. Może to pomyłka. Skoro zdarzają się błędne wyniki negatywne, to na pewno bywają też błędne wyniki pozytywne? Viv wyszła kupić drugi test. Była tak samo wstrząśnięta jak ja, wiem o tym, widziałam to w jej oczach, a jedyny sposób, żeby zachować spokój, to zająć się czymś. Najpierw zrobiła mi herbatę, potem uparła się, żeby wszystko pozmywać, po czym właściwie podskoczyła na myśl o wyjściu do apteki, kiedy tylko wspomniałam o możliwości błędnego wyniku. Jednakże mam straszliwe przeczucie, że nie istnieje taka rzecz jak błędny wynik pozytywny. Na pewno gdzieś kiedyś czytałam, że hormon barwiący pasek testu na niebiesko jest obecny w organizmie kobiety tylko w czasie ciąży i bez niego test absolutnie nie zmieni koloru. Mimo to Viv wróciła z kolejnym pudełkiem i paczką malteserów (w młodości je uwielbiałam). Kiedy tylko je zobaczyłam, co niepokojące, natychmiast bardziej zajęłam się nimi niż zrobieniem kolejnego testu. A przecież już nie jadam czekolady.
— Maeve, kochana — odezwała się Viv, rzucając mi zatroskane spojrzenie, gdy wsuwałam sobie cukierki w usta — chyba naprawdę powinnaś zrobić drugi test. Powlokłam się więc do łazienki i po kilku minutach wyszłam, wzruszając ramionami.
— Aha. — Opadłam na kanapę. — Wciąż jestem w ciąży.
— Maeve, musimy o tym porozmawiać. Musimy się zastanowić, co zrobisz.
— Nie chcę o tym rozmawiać. — Faktycznie nie chciałam, uświadomiłam sobie. Chciałam, żeby to wszystko odpłynęło, chciałam udawać, że nic się nie stało.
— Ale to nie minie — powiedziała Viv łagodnie, ściskając mnie za rękę. — Jesteś w ciąży i musimy zdecydować, co z tym zrobisz.
— Co z tym zrobię? O co ci chodzi? Przecież mogę zrobić tylko jedno, do cholery — powiedziałam szorstko. Viv skrzywiła się, ale naprawdę, przecież nie mam wyjścia.
— Mamo. — Usiadłam obok niej, wyraźnie się sprężyła. — Kocham cię, wiem, że będziesz mnie wspierać niezależnie od decyzji, jaką podejmę, wiem też, jak bardzo kochasz dzieci i jak bardzo marzysz o wnuku — miałam dreszcze — ale to nie jest właściwy moment — powiedziałam najłagodniej, jak potrafiłam. Jej oczy napełniły się łzami. Poczułam się jak świnia, ale musiałam ją przekonać.
— Nie jestem gotowa zostać matką. Nie jestem tobą. Wiem, że ty sama mnie wychowałaś, wiem, że chociaż czasami było ci beznadziejnie ciężko, za nic byś tego nie zmieniła, ale bardzo się od siebie różnimy. Ja mam moją karierę, która jest dla mnie najważniejsza, i nie chcę mieć dzieci. Dziecko wszystko by mi zepsuło.
(…)
— A co z ojcem? — Przerwałam jedzenie tosta i spojrzałam na Viv stojącą w drzwiach, z oczami jeszcze zaspanymi. Viv zawsze lubiła pospać w niedzielę, więc kiedy się rano obudziłam, przeszłam obok niej na palcach — spała twardo na kanapie— i przekradłam się do kuchni, żeby zrobić herbatę i kawałek tosta. Potem kolejny kawałek. I jeszcze jeden. Boże, ale byłam głodna.
— W jakim sensie, co z ojcem?
— Powiesz mu?
— Nie wiem jeszcze. Nie myślałam o tym, ale nie. Chyba nie musi o tym wiedzieć.
Viv westchnęła i weszła do kuchni, zrobiła sobie kawę, potem usadowiła się na stołku po przeciwnej stronie barku w mojej maleńkiej kuchni.
— Maeve — spięłam się wewnętrznie, gdyż z jej tonu odgadłam, że nie spodoba mi się to, co mi powie — nie chcę powtarzać banałów w rodzaju "ma prawo wiedzieć" albo "jesteś mu to winna", albo coś podobnego, zresztą nie zawsze to prawda, zwłaszcza jeśli, jak mówisz, było to krótkie spotkanie.
Odetchnęłam z ulgą.
— Ale — ciągnęła — ten facet, zaraz, jak on miał na imię?
— Mark.
— Mark. Uważał, że jest niepłodny, tak mówiłaś, prawda? Czy nie był nieszczęśliwy ze swoją dziewczyną, bo ona winiła go za to, że nie może zajść w ciążę?
— Do cholery, jakim cudem pamiętasz? — Byłam zaskoczona i nieco przestraszona. Już wiem, o co jej chodzi, faktycznie ma rację. Jak mogę mu tego nie powiedzieć? Oczywiście nie chcę, żeby angażował się w to w jakikolwiek sposób, w jakiejkolwiek formie, rozmiarach i kształcie, ale jak mogę pozwolić mu trwać w przekonaniu, że jest bezpłodny, skoro jak widać na załączonym obrazku, najwyraźniej nie jest?"
-=-
SAM
"Sam była zdecydowana zostać najlepszą matką na świecie. Do tej pory nie interesowała się współzawodnictwem, nigdy nie doświadczyła wyścigu szczurów w świecie projektowania, gdyż jej zdolności i kreatywność same się wybijały, ale teraz, jako świeżo upieczona matka, chciała robić wszystko perfekcyjnie. Uwierzyła już, że George to superdziecko. Nazywała go żartobliwie "mój genialny synek", śmiejąc się przy tym, ale wystarczyło przysłuchać się jej śmiechowi, żeby wyczuć w nim fałszywą nutę. "Georgeniusz" — nuciła mu, kołysząc go wieczorem w ramionach i czytając Gdzie jest Spot. (Choć sama wybrałaby coś innego. Właściwie na początek chciała mu czytać Kiplinga, ale Gdzie jest Spot i Kurczak Charlie wyraźnie przemawiały do George’a, w przeciwieństwie do Kima).
— Chyba naprawdę szybko się rozwija — mawiała, starając się rumienić z fałszywej skromności, co jednak nigdy się jej nie udawało. — Na pewno niedługo zacznie chodzić. Tylko patrzcie. — Wtedy wszystkie oczy zwracały się na George’a, rozciągniętego na brzuchu, unoszącego głowę i radośnie rozglądającego się wokół, jednak absolutnie nie szykującego się nawet do wstawania, nie mówiąc już o chodzeniu.
— Czy ja wcześnie zaczęłam chodzić? — zapytała matkę przy jednej z rzadkich okazji, kiedy babcia wpadła zobaczyć swojego pierwszego wnuka.
— Kochana, nie pamiętam. — Matka spojrzała na Sam jak na wariatkę. — To było wiele lat temu. Pamiętam jednak, jak słodko wyglądałaś z warkoczykami. — I uśmiechnęła się do wspomnień, po czym sięgnęła po chusteczkę i starła z jedwabnej bluzki plamkę ulaną z buzi George’a, krzywiąc się z niesmakiem. — Jak możesz nie pamiętać? — Sam usiłowała ukryć rozczarowanie, gdyż ona sama na pewno nigdy nie zapomni tych lat, kiedy jej synek codziennie się zmienia. Jednak jej matka z irytacją i po raz kolejny wyjaśniła, że musiała pracować w rodzinnej firmie, nie miała wyjścia, po prostu wypełniała polecenia. Sam nie ciągnęła tematu.
— Już nawet nie chodzi mi o mnie — poskarżyła się tego wieczora Julii, nie przejmując się tym, że te późnonocne rozmowy międzynarodowe przyprawią Chrisa o białą gorączkę — tylko o George’a. Ja już się przyzwyczaiłam do byle jakiej matki, ale przecież chyba powinna pokochać wnuka, prawda? Twoja matka to twoja matka, na pewno się nie zmieni. To jedyny pewnik w życiu, może lepiej przestań oczekiwać od niej czegokolwiek.
— Wiem, wiem. Tylko że to wciąż tak bardzo boli. Przez wszystkie te lata zdawało mi się, że ukryłam głęboko ból, który czułam, kiedy nie było jej przy mnie, kiedy się mną nie interesowała, kiedy nie umiała być matką, na miłość boską, ale teraz, przy George’u, cały gniew i żal odezwały się tak samo silnie jak dziesięć lat temu.
— Może idź z kimś porozmawiać?
— Boże! — Sam roześmiała się. — Odkąd ty właściwie jesteś
w Nowym Jorku? Już po kilku tygodniach zaczęłaś przejmować te bzdury o psychoanalizie?"