"Strefa cienia. Trzy lata z psychopatą – historia prawdziwa" to debiut prozatorski Wiktorii Zender. Pod tym pseudonimem kryje się jedna z wielu ofiar nadal ściganego listami gończymi Eugeniusza G., przez polską prasę porównywanego do Kalibabki lub Hannibala Lectera. Autorka była przez kilka lat z nim związana, a gdy zdecydowała się na rozstanie, on bestialsko ją okaleczył. Teraz, po ponad dziesięciu latach postanowiła przerwać milczenie i opowiedzieć o tym, co ją spotkało. W tej książce opisałam trzy lata mojego życia. Trzy dramatyczne lata, których zwieńczeniem stała się tragiczna zbrodnia. Każde słowo jest prawdziwe. Moje myśli, uczucia, a także historia, którą przeżyłam. Pewnie wielu czytelnikom wyda się wręcz niemożliwe, aby jedna młoda kobieta była w stanie tyle znieść i żyć dalej. Ja żyję mimo wszystko, mimo cierpienia, upokorzenia i kalectwa. [...] Książka ta jest wynikiem kilkuletniej autoterapii, której sama poddałam się po wypadku. Czułam, że muszę to zrobić, że to będzie koniec przeszłości i początek przyszłości. W sumie przez pięć lat dzień po dniu, nawet po pięć, osiem godzin dziennie opisywałam z aptekarską dokładnością całą historię. [...] Dziesięć grubych zeszytów, ponad 1000 stron rękopisu – to moje porządki w życiu, taka forma oczyszczenia. [...] W trakcie pisania byłam cały czas poddawana intensywnemu leczeniu. Przeszłam ponad 80 operacji i zabiegów. Dla wielu to, czego doświadczyłam, może kojarzyć się z dramatem, po którym nie można się podnieść. Pewnie wielu czytelników po przeczytaniu ostatniej strony pomyśli, że to niemożliwe, że żyję, a jeszcze bardziej niemożliwe, że mogę się tym życiem cieszyć. Ale przecież nie ułomność fizyczna jest prawdziwym nieszczęściem i życiowym dramatem, lecz udręczenie psychiczne, zniewolenie i brak nadziei. Ze wstępu Autorki FRAGMENT: Przez cały czas po wyjeździe z domu Ula miała przed oczami płaczącą matkę i zrezygnowanego ojca. Ilekroć zamknęła powieki, widziała ich stojących smutno na podwórku. Sumienie nie dawało jej spokoju i gryzło nieustannie, ale im dłużej była z Romanem, tym bardziej stawał się dziewczynie potrzebny. Działał jak narkotyk, bez którego nie mogła już żyć. Nie spodziewała się, że tak szybko ktoś obcy zawładnie jej umysłem i sercem, że pogrąży się w nieznanych sobie doznaniach i nic więcej się nie będzie liczyło. Oślepła i ogłuchła na wszelkie niepokojące zachowania Romana. Był dla niej bogiem. Wpatrzona w niego, rezygnowała z siebie, nie wiedząc o tym. Rodzice chcieli bronić ją przed złem, ale ono tylko czaiło się, wyczekiwało dogodnego momentu, aby przystąpić do działania. Niewidoczne, ale wyczuwalne, wkradało się w życie Uli, w życie rodziny Jaworskich. Zło przyjacielskie, kryjące się w zrozumieniu, ogarniało swoimi mackami niewinne istoty, które chciały tylko być szczęśliwe. [...] Roman, zgodnie z zapewnieniami, dzwonił dość często, co bardzo ją uspokajało, a po kilku dniach znowu się pojawił. Wyjechali na pierwszą wycieczkę, która – rzecz jasna – połączona była z interesami Romana. Przez dwa dni mogli cieszyć się sobą i zapomnieć o przeszłości. Zatrzymali się w eleganckim hotelu, kilka razy jedli w restauracjach i Uli zaczynało się podobać luksusowe życie. Nie żałowała niczego i nie wiedziała, że rosnąca w niej próżność wiedzie prosto do zguby. Zwiększające się poczucie własnej wartości i miłość, teraz tak budująca, miała kiedyś ją zniszczyć, uwięzić w potwornej pułapce. Czuła się rozpieszczana i podziwiana, zwłaszcza że Roman nie żałował jej nowych strojów, smakołyków, nawet podarował Uli piękny, złoty pierścionek z rubinowym oczkiem. Nieustannie zerkała na klejnot, nie mogła oderwać oczu od swojego skarbu. Każdy dzień spędzony z Romanem niósł nowe wrażenia i emocje. Wygodnym i szybkim samochodem sunęli przed siebie ku zachodowi słońca. Z obu stron otaczał ich las i było tak cudownie. Wtulona w ramię Romana nie pragnęła niczego więcej. Wrócili dopiero w niedzielę wieczorem. Doskonale zdawała sobie sprawę, że w szkolnych ubraniach nie pasuje do nowych i eleganckich miejsc, dlatego bez sprzeciwu poddawała się sugestiom Romana w sprawie stroju, ale także wtedy, gdy dotyczyły odpowiedniego zachowania. Budziła się w niej nowa osoba. Ktoś, kogo jeszcze nie znała, ale kto w niej siedział. Nowy człowiek, tęskniący za innym życiem. Czuła, że to właśnie jej świat, że tego pragnęła, że właśnie tak jest jej najlepiej. Budzik rozdarł ciszę już przed szóstą, jakby nie mógł znieść widoku pary leżącej w jednym łóżku. Roman zerwał się na równe nogi i szybko przeniósł się na polówkę, która nadal była równiutko pościelona. Nie chciał, aby ktoś niepostrzeżenie wszedł do pokoju, a nawet wypatrzył zarys ich sylwetek przez oszklone drzwi. – Zatrzymamy się w Krakowie? – zapytała cicho. Oparła się na lewym łokciu i uśmiechnęła się do niego. Już nie widziała w nim starego człowieka, nie dostrzegała pooranej zmarszczkami twarzy, nie przeszkadzały jego rzadkie, siwe włosy czy nawet sztuczna szczęka, która kiedyś napawała ją wstrętem. Teraz patrzył na nią przystojny mężczyzna w sile wieku. Ktoś, kto ją kochał. Wydawał się jej piękny i bardzo pociągający. Znowu chciała go mieć obok siebie. – Jeśli będzie czas, to na pewno. – Zsunął nogi na podłogę i podrapał się w głowę. Wyglądał dość zabawnie z potarganymi włosami, przypominał szalonego dyrygenta. Zaśmiała się cicho. – O co chodzi? – Podszedł do lustra wiszącego na ścianie i szybko się uczesał. – Już o nic. – Zrobiła nadąsaną minę. Lubiła go czasami drażnić, bo dobrze wiedziała, że Romanowi zależy na perfekcyjnym wyglądzie. Wyciągnęła z szafy krótką, granatowo białą spódnicę, granatowy żakiet, który kupiła w Katowicach, białą, zapinaną bluzkę i czarne pantofelki na obcasach, wypatrzone w Krakowie. Czuła się doskonale w szpilkach, dopasowanych kostiumach i eleganckich kapeluszach. Widziała, jak mężczyźni pożerają ją wzrokiem, kiedy przechodziła przez hotelowe hole czy paradowała ulicami, a kobiety patrzyły z zazdrością. Żyła podwójnie, w dwu różnych światach. Do szkoły wkładała wytarte dżinsy, wygodne glany i skórę, a przy Romanie przeistaczała się w prawdziwą kobietę. Bez skrępowania odsłaniała długie nogi i opinała drogimi bluzkami krągłe, duże piersi. Czuła się piękna i podziwiana. Stała się kimś innym. Za każdym razem Roman spotykał się z jakimiś ludźmi, ale Ula nigdy ich nie widziała. Zostawiał ją w samochodzie albo w restauracji, sam zaś znikał, czasami na długie godziny. Potem pojawiał się, jakby nic się nie stało, a całą zwłokę tłumaczył bezradnym rozłożeniem rąk. Wybaczała i cieszyła się, że znowu był przy niej. Swoją nieobecność rekompensował jej kolejnymi zakupami. Dumnie kroczyła przy nim, trzymając go za rękę. Zdając sobie sprawę z ludzkiej nietolerancji, na początku oboje czuli się głupio, gdy publicznie przytulała się do niego, ale chciała pokazać wszystkim swoje szczęście. Nie zamierzała kryć miłości, nie widziała krzywych spojrzeń, złośliwych uśmieszków i nie słyszała szeptów za ich plecami. Powoli Roman też przestał się tym przejmować, zwłaszcza gdy mieli pewność, że nikt ich nie zna. Na razie poznawała jego maskę, odświętne oblicze, o które nieustannie się troszczył, zachowując grę pozorów. Łysinę na środku głowy starał się zakrywać długimi włosami. Wstydził się przed Ulą swoich drobnych ułomności. Lęki stawały się coraz większe, ale jeszcze trzymał je na uwięzi, jeszcze je kontrolował i tylko czasami, jakby od niechcenia, wypytywał ją niemal o wszystko. Chciał znać każdy jej dzień, każdą myśl, ale wciąż nie znajdował zaspokojenia w odpowiedziach i nieustannych zapewnieniach Uli. -=- – Nigdy cię nie zostawię, jesteś moją ostatnią dziewczyną i bardzo cię kocham – powtarzał coraz częściej. – Ale ty możesz kiedyś poznać jakiegoś młodego chłopaka i zostawisz dziadka – żartował, chociaż tego najbardziej się obawiał. – Och, przestań. Żaden chłopak nie może się z tobą równać. Poza tym zawsze chciałam spotkać kogoś, na kim mogłabym polegać, kto byłby bardziej doświadczony. Odkąd pamiętam, czułam się starsza i jakoś nie pasowałam do chłopaków w moim wieku. – Zapaliła lampkę i usiadła na hotelowym łóżku. – Musimy sobie ufać – dodała po chwili. – Jestem tyle starszy od ciebie, naprawdę ci to nie przeszkadza? – Ani trochę. – Przytuliła się do niego z całej siły i pocałowała w czubek nosa. – No i ciągle powtarzasz, że czujesz się jak co najwyżej trzydziestolatek – przypomniała mu szybko. – To prawda, a przy tobie jeszcze bardziej odmłodniałem – powiedział z przekąsem i teraz on złożył na jej ustach namiętny pocałunek. – Boję się tylko, że jak kiedyś stanę się niedołężny, nie będziesz mogła na mnie patrzeć, po prostu nie wytrzymasz i odejdziesz. – Nagle posmutniał i odwrócił wzrok w stronę ciemnego okna. – Przestań, głuptasie, skoro mówię, że chcę być z tobą, to znaczy, że naprawdę tego chcę i tak myślę. Wątpię, żebyś kiedykolwiek naprawdę się zestarzał. – Zaczęła z wielką czułością głaskać jego miękkie, cienkie włosy. Nie oszukiwała ani siebie, ani jego, mocno wierzyła w to, że zawsze będą razem. Czasami pod zamkniętymi powiekami pojawiał się sielankowy, rodzinny obrazek. Jeszcze nie była pewna, czy chce mieć dzieci, ale już widziała piękny, niezbyt duży dom i ich oboje, jak w ciemne, deszczowe dni siadają przy kominku z gorącą herbatą z cytryną i cieszą się swoją bliskością, wspominają minione lata, a tym wspomnieniom nie ma końca. Uśmiechnęła się do naiwnych marzeń. Już teraz czuła ciepło i szczęście przyszłych dni. – Rozwiedziesz się z żoną? – musiała o to zapytać, wykorzystać doskonały czas na zadanie tego pytania. – Na pewno… A chciałabyś wziąć ze mną ślub? – zapytał niepewnie. – Jeśli tylko będziesz chciał. Była gotowa na wszystko. Chciała tego, pragnęła należeć tylko do niego i mieć go tylko dla siebie. Co do jego żony, wierzyła w zapewnienia Romana, że nie sypiają ze sobą. Chociaż gdyby prawda była inna, zgodziłaby się i na to, byleby tylko jej nie zostawił. Szalona miłość zawładnęła nią całkowicie, oślepiła i ogłuszyła. Spłynęła na nią zupełnie nieoczekiwanie, nagle i bez ostrzeżenia. Na początku nie wierzyła, że komuś takiemu mogłaby oddać serce, ale wszystko się zmieniło. Teraz kochała naprawdę. Już się rozwidniało, kiedy zmęczeni zasnęli. [...] Ostatnie wyjazdy z Romanem nie należały do najbardziej udanych. Wciąż pojawiały się nowe problemy, kolejne sprawy do załatwienia, dodatkowo dało się wyczuć, że sam Roman stał się bardziej nerwowy i niespokojny. Kiedy szli gdzieś razem, często oglądał się za siebie, a gdy Ula pytała, co się dzieje, odpowiadał niezmiennie, że to pozostałość z czasów wojny, a potem z lat komunizmu. Opowiadał nieraz, jak za Gierka wiele razy siedział w areszcie za handel dolarami, a kilkakrotnie został nawet skazany na karę śmierci za zdradę stanu. „Na szczęście za każdym razem następowała amnestia!”– powtarzał z wyraźną ulgą. Przynajmniej tak tłumaczył, a ona nie miała powodów, by nie wierzyć. Im więcej opowiadał, tym bardziej podziwiała jego odwagę, upór i niebywałą zaradność. Wiedziała, że Roman zawsze znajdzie rozwiązanie, że przy nim nie zginie i nie musi się o nic martwić. Co prawda, był nadpobudliwy i w każdej chwili mógł go rozdrażnić najmniejszy drobiazg, Ula jednak powoli przyzwyczajała się do jego niespodziewanych wybuchów złości. Nie wyobrażała już sobie powrotu do domu, życia bez Romana ani tego, że mogłaby żyć sama; była przekonana, że na pewno sobie nie poradzi z tą nagłą dorosłością. Nie musiała myśleć o rachunkach. Nie musiała martwić się o każdy kolejny dzień, nie musiała być odpowiedzialna za ich przyszłość. Nadal była dzieckiem, tylko teraz była dzieckiem Romana. Dzieckiem w ciele młodej kobiety. Nawet gdy przez kilka dni byli razem, nie mieli czasu na długie rozmowy, kolejne przemyślenia czy nowe refleksje. Tak było za dnia, ale w nocy wszystko się zmieniało. Roman znowu był czuły i kochający, znowu mogła cieszyć się jego bliskością i leżeć w jego ramionach bez obawy, że zacznie na nią krzyczeć. W ciemnościach stawał się innym człowiekiem, jakby już nie musiał zachowywać pozorów, ukrywać swojego prawdziwego ja. Łagodniał, rozluźniał się, a przede wszystkim potrafił się śmiać.