Ołtarz westminsterskiego kościółka staje się miejscem brutalnego mordu i nekrofilskiego gwałtu na młodej prostytutce. Wszystkie ślady bezspornie wskazują na winę dziedziczącego po hrabim Hendonu Sebastiana St. Cyr. Oskarżony ucieka jednak konstablom i przysięga martwej dziewczynie, że dowie się, kto pobawił ją życia. C.S. Harris osadziła swoją kryminalną historię w realiach wiktoriańskiej Anglii z początku XIX wieku. Niejasności wokół morderstwa mieszają się więc z umiejętnie przywoływanymi opisami ulic rodem z powieści Dickensa, nawiązaniami do faktycznej rzeczywistości historycznej, w której to wojna z Francją trwa nadal i nie skończy się tak długo, aż wigom uda się pokonać torysów w drodze do władzy, a wszystko to spowija żółta, śmierdząca, zamykająca w chłodnym uścisku londyńska mgła. Klimatu książce nie można odmówić. Złożonej, nieprzewidywalnej fabuły oraz fascynujących bohaterów (jak choćby niesamowity, żółtooki Sebastian o wzroku i słuchu wyczulonym wręcz nieludzko) również. Powieść C.S. Harris trzyma poziom i sprawia przyjemność czytelnikowi. I tylko jeden, malutki szczegół, tak niestety klasyczny we wszelkich kryminałach, psuje odbiór. No bo dlaczego cała armia wyszkolonych pracowników służb mundurowych, detektywów z ojczyzny (i czasów!) Sherlocka Holmesa nie jest w stanie rozwiązać sprawy, którą jeden, wyjęty spod prawa szlachcic rozgryza w siedem dni?