Strach ogarnął poznaniaków. Lepiej nie jeździć nocnymi autobusami, bo kontroler-psychopata odcina tam stopy „za grzechy”. O palpitacje serca przyprawić może też wizyta na Starym Rynku, gdzie z jednej strony chlusta krew, z drugiej bruk straszy obrastając ludzką skórą. Jaki udział w tych anomaliach ma założyciel organizacji DOBRO, Bogdan bez imienia? W czym mogą tu pomóc zdeformowani Misjonarze?
I znów Małecki ściąga apokalipsę na swoje rodzinne miasto. Po raz kolejny opierając fabułę na wątku teologicznym, z dodatkowym aspektem kary za grzechy, dywagacji nad sensem życia i idei prawdziwego dobra. Czemu ci biedni poznaniacy tak rozbudzają w Małeckim wizje brutalnej czystki na świecie i konieczności starcia się sił światła i ciemności?
Jakiekolwiek przeżycia w tym wielkopolskim mieście popychają autora do pisania, przyczyniają się do podwyższenia jakości polskiej „prozy grozy”.
Po przeczytaniu „Opowieści oszusta” i „Błędów” mogę już śmiało stwierdzić, co mi się w pisaniu Małeckiego podoba. A jest to: WYOBRAŹNIA!!! Kontakt z jego twórczością to sprint przez labirynt strachu. Co chwilę wyskakuje nowy „straszak”, a każdy jest nieoczekiwany i nie otrzaskany w innych horrorach. Mnóstwo tu świeżości i pomysłów. Atutem Małeckiego jest też język – lekki, cięty i ekonomiczny. Urzeka mnie trafnymi obserwacjami społeczeństwa i wulgarnością, która w ogóle nie razi.
A w przypadku samego „Przemytnika cudu”, uwagę zwraca oparcie historii na autentycznej poznańskiej legendzie o kobiecie sprzedającej hostie i historii o nawiedzonym szpitalu psychiatrycznym. Bazowanie na faktach w książkach, które mają wywołać ciarki na plecach świetnie zwiększa doznania.
Proza Małeckiego wyróżnia się na tle polskich horrorów. Nie ocenić samemu, czy pozytywnie, to wstyd. Ja polecam.