Jest rok 1413. Lud Paryża atakuje pałac Saint-Pol. Młodziutka Katarzyna Legoix, córka złotnika, widzi młodzieńca prowadzonego przez oszalały tłum na śmierć z rąk kata. Czując przypływ rozpaczy i miłości, dzięki fortelowi uwalnia chłopca, lecz od tej chwili los Katarzyny i jej bliskich nieodwracalnie i dramatycznie się zmienia, splatając się z losami Francji, pełnymi intryg, spisków, przelanej krwi, ale i wielkiej miłości i namiętności. Porywające romanse, przygody, walka o władzę, zdrady, liczne niebezpieczeństwa i zwroty akcji sprawiają, że historię Katarzyny Legoix czyta się jednym tchem! Kolejne tomy tej niezwykle ciekawej książki (od II do VII) ukażą się do końca 2008 roku.
Opuszczając Courtrai, Mateusz postanowił jechać szybciej. Uważał, że zmarnowali już dosyć czasu i chciał jak najrychlej ujrzeć mury Dijon i pagórki Marsannay, gdzie rozciągały się jego winnice. Nie martwił się o swój dom pozostawiony pod pieczą Jacquetty, Luizy oraz Sary. Do Cyganki zabranej ongiś z Paryża, pomimo upływu lat, Mateusz jeszcze się nie przyzwyczaił. Katarzyna, którą to niebywale bawiło, uważała, że wuj boi się Sary, co nie przeszkadzało mu potajemnie kochać się w niej, i tego właśnie nie mógł jej wybaczyć.
Spiąwszy konia, pędził, jakby zobaczył diabła. Katarzyna dotrzymywała mu kroku, a za nimi trzej służący, dwóch w jednej linii, a trzeci na końcu jako tylna straż. Przebyli już posiadłości księcia Burgundii, a niebawem mieli opuścić ziemie biskupa z Cambrai, aby wjechać do posiadłości księcia de Yermandois – gorącego zwolennika delfina Karola. Bezpieczniej było nie przebywać tu za długo.
Jechali wzdłuż górnego biegu Escaut, kierując się do Saint-Quentin. Droga wiła się nad rzeką wśród zielonych wzgórz i łagodnych pagórków upstrzonych białymi sylwetkami baranów, których widok oddalał wszelką myśl o wojnie. A jednak kraina ta nie znała spokoju. Wędrowcy często napotykali puszczone z dymem miasteczka, wśród młodych liści drzew dostrzegali wisielców...
Dzień chylił się ku wieczorowi, a wraz z nim napłynęły ciężkie, granatowe chmury, kłębiąc się niepokojąco nad trawiastymi pagórkami. Katarzyna zadrżała przy pierwszym chłodnym powiewie.
– Idzie burza – powiedział wuj Mateusz, wpatrując się od dobrej chwili w horyzont. – Zatrzymajmy się w najbliższej oberży. Znam jedną przy skrzyżowaniu dróg z Poronne.
Spięte gwałtownie mulice zaczęły galopować, gdy spadły pierwsze krople deszczu. Po chwili Katarzyna zatrzymała się nagle, zmuszając wuja, aby uczynił to samo.
– Co ty wyprawiasz? – rozgniewał się wuj.
Zamiast odpowiedzi, dziewczyna spokojnie zsunęła się z grzbietu zwierzęcia i zdjęła płaszcz, następnie ostrożnie złożyła okrycie i podeszła do jucznej mulicy, która dźwigała jej podróżny kuferek.
– Nie chciałabym zniszczyć mojego płaszcza. Deszcz mógłby mu zaszkodzić.
– Wolisz, żebyśmy tu stali i mokli! Gdybyś mnie posłuchała... ale ty zawsze robisz to, co chcesz! Noc zapada, idzie burza... Nie cierpię tego! To bardzo szkodzi na reumatyzm!
Z pomocą Piotra, najstarszego ze służących, który zawsze ulegał fanaberiom Katarzyny, dziewczyna włożyła płaszcz do kufra, a nałożyła inny, gruby, z czarnego sukna, który przeżył już niejedną ulewę. Owinęła się nim szczelnie i już wracała do swej mulicy, kiedy coś dziwnego zwróciło jej uwagę.
W tym miejscu sitowie było bardzo gęste i stały niskie sękate wierzby, które wraz z ciernistymi krzakami tworzyły nieprzebytą gęstwinę. Z głębi tej gęstwiny coś przebłyskiwało. Katarzyna szybko podeszła w to miejsce.
– Co ty tam robisz, u licha? – złościł się Mateusz.
Dziewczyna nie słuchała. Rozgarnęła zarośla i jej zdumionym oczom ukazało się nieruchome ciało mężczyzny, leżącego twarzą do ziemi. Spotkać na swej drodze martwego człowieka nie było czymś niezwykłym w tych niespokojnych czasach. Niecodzienny był fakt, że nie był to jakiś prostak, lecz najprawdziwszy rycerz. Świadczyła o tym dobitnie stalowa, czarna zbroja oraz druciana siatka na hełmie. Rycerz musiał wydostać się z rzeki, gdyż na brzegu widoczne były głębokie ślady, a ręce nadal kurczowo zaciskały się wokół korzeni.
Katarzyna patrzyła z wytrzeszczonymi oczami na olbrzymie ciało rozłożone u jej stóp. Dlaczego rycerz znalazł śmierć, skoro nie było śladów walki ani konia? Zakrwawione ręce mężczyzny zwróciły jej szczególną uwagę. Były piękne, długie i silne o ciemnej, lecz cienkiej skórze. Zauważyła, że ciągle krwawiły. W nadziei, że żyje, pochyliła się nad nim, aby go odwrócić, lecz okazał się dla niej zbyt ciężki.
Tymczasem Mateusz, zniecierpliwiony długim oczekiwaniem, zsiadł z konia i przyszedł osobiście zobaczyć, co się stało.
– O Najświętsza Panienko! A cóż to takiego? – krzyknął na widok powalonego rycerza.
– Rycerz, jak widać. Pomóż mi, wuju, go podnieść. Myślę, że jeszcze żyje.
Jakby na potwierdzenie tych słów leżący wydał słabe westchnienie, Katarzyna krzyknęła.
– On żyje! Do mnie, Piotrze! Janku, Amielu! Chodźcie tutaj!
Trzej służący przybiegli natychmiast. Wspólnymi siłami szybko podnieśli rannego, pomimo jego imponującej postury i ciężaru zbroi, i złożyli na miękkiej trawie przy drodze. Tymczasem Piotr pobiegł po puzderko z balsamami, a Amiel męczył się z krzesiwem, chcąc zapalić łuczywa, gdyż noc już dawno zapadła i było ciemno choć oko wykol. Długo nie mógł się z tym uporać z powodu padającego deszczu. Na dodatek zerwał się silny wiatr, utrudniający tę delikatną operację. W końcu ogień zapalił się, odbijając czerwonymi błyskami na mokrej zbroi rycerza, który wyglądał jak leżąca statua nagrobna wykuta w bazaltowej skale.
Wuj Mateusz, zapominając o swoim reumatyzmie, usiadł na mokrej trawie i ułożywszy głowę nieznajomego na kolanach, usiłował podnieść przyłbicę hełmu. Nie było to łatwe, gdyż od uderzeń żelastwo zacięło się. Asystująca przy tym Katarzyna niecierpliwiła się, gdyż ranny jęczał bez przerwy.
– Szybciej, wuju! On jest gotowy udusić się w tej żelaznej klatce!
– Ależ, moja duszko, przecież robię, co mogę. Widzisz sama, że nie jest to proste...
Istotnie, przyłbica broniła się, aż Mateusz cały się spocił. Widząc to, stary Piotr wyciągnął nóż i niezwykle ostrożnie wsunął ostrze w miejsce zgięcia, uważając przy tym, aby nie zranić twarzy, po czym z całej siły nacisnął rękojeść i nity ustąpiły. Przyłbica została odsunięta.
– Przynieś łuczywo – rozkazała Katarzyna.
Zaledwie drżący płomień oświetlił twarz rycerza, Katarzyna okrzykiem cofnęła się do tyłu, upuszczając puzderko z balsamami na ziemię.
– Ależ... to niemożliwe... – wyjąkała blednąc jak papier.
– Co ci się stało? – spytał zaintrygowany Mateusz. – Znasz tego młodzieńca?
Katarzyna skierowała na wuja błędny wzrok. Wrażenie było tak Silne, że nie mogła wypowiedzieć słowa.
– Co ci jest? Cóż to znowu za tajemnica? Zamiast tracić zmysły, lepiej pomóż mi zdjąć ten hełm.