Wszelkie anonse tego typu brzmią: poszukuje kobiety do lat 30, miłej, komunikatywnej, inteligentnej, z poczuciem humoru, samotnej. Każdy pomyślałby, ze to zwykły anons towarzyszko- matrymonialny. Tak być mogło, gdyby owa pani nie pobierała za to pieniędzy. Za co? Za wspólne spędzone chwile osiem razy w miesiącu, za wspólne wyjścia do kina, do teatru, na jego bankiet służbowy. I za seks ma się rozumieć.
On ja utrzymuje, daje potwornie wysokie kieszonkowe, użycza swojego samochodu, mieszkania. Ona ma pieniądze by się modnie ubrać, dobrze zjeść i ma możliwość by się kształcić.
Świat wymyślił odpowiednie określenie: pani na telefon, call girl, kobieta sponsorowana i w końcu prostytutka XXI wieku.
W większości są to studentki, kobiety z ambicjami i talentem. Studiują dwa kierunki jednocześnie, znają cztery języki obce w tym trzy biegle. Na uczelni są uznawane za prymuski, w kręgu znajomych za dusze towarzystwa...ale same w sobie noszą tajemnice. Po to by studiować, kształcić się i wyjść na ludzi potrzebują kasy. I to jest zasadniczy powód, dlaczego odpowiadają na takie anonse. Po drugie maja zapewniona dyskrecje i anonimowość. A po trzecie zyskują pewność siebie, bo obok nich jest mężczyzna. Te zazwyczaj "szare myszki" zapominają po pewnym czasie, ze rzecz się dzieje miedzy nimi tylko dlatego, ze tym mostem porozumienia są finanse. A nie miłość, zaufanie, ba, nawet jakiekolwiek zaufanie.
Okazuje się ze można wszystko kupić. Ciało i rozum również. To, ze prostytucja jest najstarszym zawodem świata nie trzeba przypominać. Ale jak traktować kobietę, która za pieniądze wypełnia wolny czas mężczyźnie?? Postmodernistyczna forma prostytucji?
Dziś wiemy, ze nie tylko studentki z biednych domów, gdzie wiele brakuje skłaniają się ku sponsoringowi. Na takie spędzenie czasu decydują się także i te z bogatych domów, gdzie niczego oprócz miłości nie brakowało. Oprócz miłości, bo pieniądze były wszędzie, na każdym kroku. To już kwestia przyzwyczajenia, ze za parę groszy można mieć już wszystko. Dosłownie wszystko. Czemu się dziwić, skoro niejedna niejednokrotnie może zarobić dziesięć tysięcy złotych, w sumie za nic, za kilka godzin w miesiącu, za wyjście do kina, czy teatru, czy za nowa, seksowna, czerwona sukienkę bez pleców?
Sponsoring to proces długofalowy. Po pierwsze ze względu na swoja czasowość, bo taki stan może się utrzymywać nawet dziesięć lat. Dziesięć lat sponsorowania, dziesięć lat fantastycznych spotkań z vipami i lekkiej ręki do wydawania nie swoich pieniędzy, jak i quasi- czasowy- bo w pewnym momencie trudno obejść się bez tych paru groszy. nieuchronnie odbija się to na ich psychice- potem wracają stęsknione, już nie mężczyzny ale tej forsy.
To jak umowa o prace...okres trzymiesięcznej próby...przedłużamy pani umowę o rok...potem dwapo dziesięciu- dziękujemy ale jest pani nam już niepotrzebna...ma pani za duże doświadczenie...czyli zegnaj mała- mam już inna...
Wydawać by się mogło, ze to chory związek. Ale gdy przypatrzeć się temu bliżej to obydwie strony są zadowolone. Ona, bo ma się świetnie, żyje na odpowiednim poziomie i nie narzeka...on- ma z kim wyjść w piątkowy wieczór, no i może w sobotę. Resztę tygodnia i tak dla niego najważniejsza jest praca. Po drugie nie musi znosić jej "fochów o ścianę", gdy tylko zbliża się jej okres, ani nie musi zabiegać, ani tym bardziej odwzajemniać uczuć. Jedyne co ich łączy to miłość do setek. Z jednej strony niepohamowana żądza pieniądza, z drugiej jako środek do większego szczęścia.
Jednakże społeczeństwo nie pochwala takich związków. Dla większości słowo "sponsoring" kojarzy się i przez następne stulecia kojarzyć się będzie z prostytucja. Ale gdyby spojrzeć na to z innej strony...tak jak w "Pretty woman"- może z czasem i tam pojawia się uczucia...