Na emeryturze człowiekowi przychodzą do głowy różne pomysły. Zaczyna pielęgnować ogródek, staje się mistrzem gotowania, uczy się nowych języków, a czasem po prostu odpoczywa, po męczącej drodze do Jesieni Życia. Terry Darlington ma inny pomysł. Zabiera swoją małą żonę i whippeta na długą i niebezpieczną przeprawę barką z Wielkiej Brytanii do Carcassonne we Francji. Po co? A kto by się tym przejmował? "Z wąskim psem do Carcassonne" to niezupełnie powieść. Nie ma w niej też w zasadzie fabuły. Podróże od portu do portu, mijanie kolejnych śluz, mostów i pubów ze skwarkami to tylko dodatkowy wątek przy głównej atrakcji książki Darlingtona – języku. Przykuwające wzrok związki frazeologiczne, rubaszne metafory i cytaty z wierszy francuskich klasyków uwypukla dodatkowo brytyjski styl do ciętych, kończących wątek dowcipów. Trzeba się chwilę przyzwyczajać do dziwacznie prowadzonej narracji, w której opis przygody kończy się jakąś absurdalną anegdotą, która nijak nie mogła być prawdziwa. Chociaż w sumie kto wie? Z wywiadu z autorem ciężko jest wywnioskować, która część książki jest faktem – czy tylko przeprawa, czy może każda jedna nieprawdopodobna historia?

Książkę Darlingtona czyta się powoli, skupiając się na każdym słowie. Bo kiedy już podłapie się wyjątkowy styl autora ma się świadomość, że swobodne przebieganie wzrokiem po linijkach tekstu będzie skutkować stratą smakowitych zdań. "Z wąskim psem do Carcassonne" pochłania się z przyjemnością wytrawnego konesera, skrycie wybuchając śmiechem co kilka słów. Ale tak, żeby nikt nie widział. Czytamy w końcu poważną, głęboką książkę!