Z radością w sercu muszę Wam się do czegoś przyznać. Dokonałam cudu. Takiego małego, swojego, powiedziałabym lokalnego, zakotwiczonego w mojej głowie. Na globalny wyczyn mam za mało czasu.
W swoim małym mieszkaniu, urządzonym nowocześnie, mam dwa czerwone kartony, nazwane przeze mnie szczodrobliwie "duchami przeszłości". W nich kartki wszelkiej maści, od urodzinowych, po walentynkowe, gdzieś rzucają się jakieś nadmorskie widoki i szczyty górskich pasm. Mam wrażenie, że się rozmnażają jak króliki na wiosnę. Co rusz dokładam tam plik kilkunastu kartek, do kolekcji. Kiedyś się tym zajmę- tak powtarzam, jak mantrę. Ostatnio, kiedy ze zrezygnowaniem tam zajrzałam, pomyślałam - oho czas cos z tym zrobić...
Ale na postanowieniu się skończyło. Przynajmniej z mojej strony. Dopiero dwutygodniowa choroba mojego męża- pracoholika spowodowała, że to on, a nie ja, tym się zajął. Bynajmniej nie zainteresował się głęboko skrywanymi pamiętnikami, walentynkami od byłych narzeczonych, o których pojęcia nie ma, czy zeszytami pisanymi z moją byłą już przyjaciółka - Baśką. Cóż mój mężczyzna zrobił? Postawił kartony w przedpokoju tak, że się przejść nie dało, ani do kuchni, ani do sypialni. Miał na mnie sposób. Dołączył do tego kartkę z napisem "zajrzyj do mnie". Swoją drogą nie wiedział, co pisał. Zajrzenie do tych pudeł, równało się z podpisaniem cyrografu z diabłem.
Zamknęłam się w pokoju, z paczką chusteczek (przezorny zawsze ubezpieczony- jak mawiała moja babcia) i kubkiem herbaty z malinami.
Zaczęłam przeglądać tę całą pocztę sentymentalną, wszystkie wspomnienia zapisane w kilkunastu zeszytach w kratkę bądź w linie. Mnóstwo zdjęć, nigdy nie powkładanych do albumu, liścików pisanych w strachu przed nauczycielka chemii w szkole podstawowej, bo trzeba było przekazać przyjaciółce niecierpiącą zwłoki wiadomość. Wydaje mi się, że teraz ma to dla mnie większą wartość niż wtedy, gdy z wypiekami na twarzy korespondowałam z Barbarą.
Teraz schowane przed światem - przede mną, zostało wystawione na światło dzienne i miejmy nadzieję, że ujarzmione. Jak chłopczyk, który po raz pierwszy dorwał gazetę z gołymi babkami, tak ja, z nieukrywanym podnieceniem, oglądałam nasze wypociny na temat ówczesnych miłości. Ciągłe pytania: "a dlaczego on mnie nie kocha?"- rozbawiały mnie do łez. Bo już sama nie pamiętałam czy z ówczesnym narzeczonym kiedykolwiek rozmawiałam. Chusteczki były potrzebne, bo musiałam wytrzeć łzy wywołane atakami śmiechu...
Kiedy wzięłam do ręki inny zeszyt z zielonym ornamentem na okładce- ogarnął mnie żal i smutek. Nie zajrzałam nawet do środka, bojąc się, że przeczytanie notatek pisanych niebieskim atramentem zmieniłoby cokolwiek w moim życiu. Nie zmieniłoby nic- nie miałoby szans. Bo czy wspomnienie może być bardziej realne od rzeczywistości? Czy dawne miłości, stare pożółkłe jak owe kartki papieru będą w stanie wygrać z realną, teraźniejszą, jakże cielesną miłością? Wolałam się o tym nie przekonywać.
Czym prędzej zamknęłam karton. Z tym, że coś się zmieniło, bo karton był pusty. Jak moja głowa. Rosła tylko sterta papieru obok mnie. Wyniosę to jutro, oddam na makulaturę. Dlaczego? Bo to co najważniejsze jest teraz. To kim jestem zostało ukształtowane przez to, co już było. Ale nie można żyć przeszłością, zatracając się w niej i myśleć, co by było gdyby… Wszystko ma swój czas i swoje miejsce. Ja swoim duchom przeszłości mowie NIE!!!! Kiedyś znikną, zastaną zastąpione przez inne. Będę o nich pamiętać, bo zapomnieć się nie da. A wciśnięcie klawisza delete w tym wypadku nic nie pomaga.