Na widok liczącego ponad pięćset stron tomiszcza "Grobowca" człowieka o słabych nerwach może ogarnąć strach i zwątpienie. Kontakt z opasłymi księgami klasyków literatury kojarzy się większości czytelników z monotonią, nużącymi opisami i dłużącymi się zastojami w fabule. Wbrew obawom śmiało może sięgnąć po "Grobowiec" każdy, kogo nie usypia temat życia we Francji u schyłku dziewiętnastego wieku.
Wśród głównych wątków mamy w powieści Kate Mosse dramatyczne losy siedemnastoletniej Leonie, jej brata oraz jego ukochanej, których życie zniszczyć chce wpływowy i nieprzewidywalny psychopata. Jednocześnie, jakby równoległym torem toczy się opowieść o przybywającej do Francji Amerykance, która szukając informacji do biografii słynnego pianisty, Claude’a Debussy w przedziwny sposób staje się widzem wydarzeń z przeszłości. A czytelnik podąża za Meredith i Leonie krok w krok, przenosząc się w czasie z 1891 roku do 2007 i z powrotem, podobnie jak bohaterki poznając historię chronologicznie, tak jak się działa.
Ten zastosowany przez Mosse zabieg z równoległością fabuły był moim zdaniem strzałem w dziesiątkę, bo czytelnik nie ma możliwości rozgryzienia całej historii dopóki nie dobiegnie ona do finału, dzięki czemu przerażające objętością 500 stron niepostrzeżenie się kończy, a nam zaczyna być smutno bez bohaterów, w których świat autorka tak bezboleśnie, a jednak szczegółowo postanowiła nas wprowadzić.
Żeby samej nie narazić czytelników na dłużyzny, napiszę jeszcze w skrócie, co jest w "Grobowcu" dobrego, a będzie to: realizm historyczny i wnikanie w minioną epokę z taką łatwością, jakby Mosse w niej żyła, brak nieścisłości w skomplikowanej, więc trudnej do upilnowania fabule, wyraziste postaci, dużo francuskojęzycznych wtrętów nadających większej wiarygodności dialogom i przyjemnie absorbująca fabuła. Autorka solidnie napracowała się przy tej powieści i, według mnie, energia, którą poświęciła nie poszła na marne.
Wśród głównych wątków mamy w powieści Kate Mosse dramatyczne losy siedemnastoletniej Leonie, jej brata oraz jego ukochanej, których życie zniszczyć chce wpływowy i nieprzewidywalny psychopata. Jednocześnie, jakby równoległym torem toczy się opowieść o przybywającej do Francji Amerykance, która szukając informacji do biografii słynnego pianisty, Claude’a Debussy w przedziwny sposób staje się widzem wydarzeń z przeszłości. A czytelnik podąża za Meredith i Leonie krok w krok, przenosząc się w czasie z 1891 roku do 2007 i z powrotem, podobnie jak bohaterki poznając historię chronologicznie, tak jak się działa.
Ten zastosowany przez Mosse zabieg z równoległością fabuły był moim zdaniem strzałem w dziesiątkę, bo czytelnik nie ma możliwości rozgryzienia całej historii dopóki nie dobiegnie ona do finału, dzięki czemu przerażające objętością 500 stron niepostrzeżenie się kończy, a nam zaczyna być smutno bez bohaterów, w których świat autorka tak bezboleśnie, a jednak szczegółowo postanowiła nas wprowadzić.
Żeby samej nie narazić czytelników na dłużyzny, napiszę jeszcze w skrócie, co jest w "Grobowcu" dobrego, a będzie to: realizm historyczny i wnikanie w minioną epokę z taką łatwością, jakby Mosse w niej żyła, brak nieścisłości w skomplikowanej, więc trudnej do upilnowania fabule, wyraziste postaci, dużo francuskojęzycznych wtrętów nadających większej wiarygodności dialogom i przyjemnie absorbująca fabuła. Autorka solidnie napracowała się przy tej powieści i, według mnie, energia, którą poświęciła nie poszła na marne.