"Marianna i róże" to rodzaj pamiętnika napisanego na podstawie zachowanego archiwum rodziny Malinowskich i Jasieckich, osiadłych w Wielkim Księstwie Poznańskim na przełomie XIX i XX wieku oraz różnych źródeł historycznych tego okresu. Są to przede wszystkim dzieje ziemiańskiej rodziny, jej zwyczajów, tradycji, "spisane" przez Mariannę z Malinowskich Jasiecką dla jej dzieci.

Opisy codziennego bytowania rodziny wiążą się jednak z wypadkami o szerszym zasięgu. Do interesujących epizodów  wspomnieniowych należą wzmianki o pobycie Jana Kasprowicza oraz Ignacego Paderewskiego w Poznaniu.

"Jako panienka chciałam być królewną, damą, czasem szlachcianką? No, dobrze – ziemianką! Mieć dworek na wsi i służbę… Co robi ziemianka? Szeleści sukniami, czyta… pachnie? Kupiłam sobie Mariannę i róże, bo (jak przeczytałam w opisie) opowiada o życiu średniozamożnej Marianny Jasieckiej i jej męża Michała, i wreszcie, całej ich rodziny. Zaintrygowana byłam tym, że ich majątek to Polwica koło Zaniemyśla, miejsce moich studenckich praktyk rolniczych. PGR – Zaniemyśl.

PGR – mój Boże! Nie myślałam wówczas, że ten nowotwór gospodarczy niszczył czyjeś przedwojenne dzieło serca… Wtedy jeszcze nie znałam Marianny. Książkę czytałam łapczywie podczas wakacji, stopniowo zaprzyjaźniając się z Nią, coraz bliższą mi kobietą, narzeczoną, żoną, matką, gospodynią. Polką o pięknej i skromnej osobowości.

Nie miałam pojęcia, ile pracy jest w takim majątku! Jak bardzo nowoczesne było to gospodarstwo, ile wymagało ciężkiej pracy i wiedzy gospodarza – Michała i ile Marianny, w prowadzeniu samego domu! Zdałam sobie sprawę, że Ona dlatego dała radę tylu ciążom, porodom, wychowaniu, domowi jako takiemu, służbie i przygotowaniom do kolejnych zim (a także kolejnych ślubów własnych dzieci), że tkwiła głęboko korzeniami we własnej rodzinie, a owe kobiece mądrości wyssała z matczynym mlekiem, bo była za młodu pod opieką matki, babek, ciotek…

To piękna i mądra opowieść o polskiej rodzinie. O tym, o czym dzisiaj tak bardzo lubimy czytać, bo rodzina…

rodzina, drodzy Państwo, jest ponadczasowa, jej wartość jest stała i trwała, jak wzorzec kilograma z Sèvres."

Małgorzata Kalicińska, autorka mazurskiej trylogii


Fragment książki:

Z pakowaniem córek zawsze jest zamieszanie. I tym razem również musiałam popędzić i moje panny, i służące. Spostrzegłam, że mimo mego wyraźnego zakazu Róża zapakowała swoją najelegantszą długą suknię, jedwabną różową, z koronką i wolantami na spódnicy.
— Róża! — zdecydowanie zwróciłam jej uwagę — mówiłam ci już, że ta różowa suknia nie będzie ci na pensji potrzebna. Znowu zabierasz mnóstwo niepotrzebnych rzeczy.
— Moja mamo — odparła córka — jestem już w ostatniej klasie, a kończąc pensję, panny ubierają się modnie i elegancko!
Zdenerwował mnie ten ton i pewność siebie Róży.
— Zawracanie głowy! Tę kremową też zostaw w domu. Jedziesz się uczyć, a nie bawić.
Róża z wielkim ociąganiem zabrała się do przepakowania swoich rzeczy.
By nie robić przed wyjazdem awantury, udałam, że nie widzę, gdy Róża chowała na dno kosza pokaźnych rozmiarów lustro i torebkę z czerwonej skórki.
Jadzia z bardzo wystraszoną miną stała przy drzwiach i niepewnie patrzyła na to, co się w pokoju dzieje.
— Na miłość boską, Jadzia! — zdenerwowałam się. — Gdzie są twoje nocne koszule? A gdzie masz fartuszki?
Było jeszcze wiele zamieszania, pożegnań, biegania po domu, ale wreszcie powóz zajechał i zaczęłyśmy w nim zajmować miejsca. Michał już poprzednio wręczył mi pokaźną kopertę z pieniędzmi na podróż
i opłacenie pensji i szybko poszedł na podwórze. Zawsze mu jest żal, gdy dzieci wyjeżdżają z domu. Busia stała na ganku z malutką Stefcią na rękach i żegnała nas znakiem krzyża, Staś z panną Wiktorią Nendzyńską machali do nas białymi chusteczkami ze stopni wejściowych. Jadziunia biedactwo bohatersko walczyła z płaczem, ale łzy spływały jej po policzkach.

Do Poznania dojechałyśmy bez żadnych przeszkód. Z dworca kolejowego wzięłam dwukonną dorożkę dla nas i jednokonną na bagaże. Pensja pani Estkowskiej nadal mieści się przy ulicy Świętego Piotra pod numerem piątym. Po dziesięciu minutach jazdy byłyśmy na miejscu. Pierwszą osobą, którą spotkałam na korytarzu szkoły, była panna Waleria Łaszewska, ukochana "Paniusinka" wszystkich pensjonarek. Zosia i Maryńcia rzuciły się na szyję swojej wychowawczyni, całując ją i ściskając, natomiast Róża tylko skinąwszy głową na powitanie, pewnym krokiem weszła wprost do salonu. Z miejsca otoczyły ją najstarsze pensjonarki.

Stwierdziłam już nie po raz pierwszy, że moja najstarsza córka wyróżnia się wśród rówieśniczek szykiem modną sylwetką: ma dobrą figurę, trzyma się prosto, porusza się ładnie i w twarzy ma coś pociągającego. Ważne dla mnie jest, że jest towarzyska i lubiana. Rozgadana gromada dziewczynek starszych zniknęła za drzwiami, Zosia statecznym krokiem ruszyła za nimi, tylko Maryńcia została przy nas, chcąc — jak widziałam — dodać otuchy strwożonej Jadzi. Jadzia jest z urodzenia nieśmiała i ona jedna z moich córek boi się pensji, starsze córki bez trudności oswoiły się ze szkołą, którą Zosia i Maryńcia wprost pokochały jak swój niemal drugi dom. Trudno, Jadzia jest inna niż siostry. Nie mogę przecież jej jednej kształcić w domu. Poczekałam na powrót do sali pani wychowawczyni Łaszewskiej, która zabrała Jadzię i wraz z Maryńcią poprowadziła ją do sypialni, aby miała się gdzie urządzić. Ja natomiast poszłam do pani przełożonej Estkowskiej, którą zastałam w jej gabinecie pełnym wspaniałych kwiatów doniczkowych, przy biurku założonym papierami. Wskazując mi miejsce na krześle przed biurkiem, pani Estkowska powiedziała:
— Szanowna pani Marianno, niepotrzebnie niepokoi się pani o Jadzię. Sama rozmawiałam z panną Łaszewską i prosiłam ją, aby specjalnie zajęła się małą. Jadzia będzie sypiała w łóżku obok Maryńci. Robię ten wyjątek, Maryńcia bowiem powinna już przejść do sypialni dla dziewczynek średnich. Niech tymczasem tak jednak zostanie. Zresztą, proszę pani, każda nowa uczennica jest onieśmielona i tęskni za domem. To zupełnie normalne.Minie jakiś czas, Jadzia zaaklimatyzuje się, dostosuje do nowych warunków i wszystko będzie dobrze.