Życie matki trójki dzieci, posiadaczki męża i psa nie jest lekkie, za to obfituje w codzienne sytuacje, na które można spojrzeć z przymrużeniem oka.
Właśnie tak podchodzi do swojego losu Małgorzata Żurakowska w swoich felietonach. Na każdy spośród krótkich rozdziałów „Much w zupie” składa się zabawna sytuacja z domu licznej rodziny okraszona solidną pointą.

Poszczególne teksty usłyszeć można było wcześniej w Radiu Lublin, więc nie mamy do czynienia z książką, a usystematyzowanym zbiorem rozdziałów opowiadających o tym, co dzieje się w domu autorki.

Żurakowska z pisaniem radzi sobie świetnie. Jej teksty są lekkie i zabawne, a obserwacje zaskakująco trafne. Czytanie „Much w zupie” przypomina lekturę „Przygód Mikołajka”, tyle że w wersji dla ludzi dorosłych. Każdy z rozdziałów to inna historia, którą można poznawać bez zachowywania chronologii.

Zabawa przy książce Małgorzaty Żurakowskiej może być przednia, jeśli tylko nie będziemy oczekiwać fabuły. To po prostu zbiór dobrych, publicystycznych tekstów, które pomagają się odstresować w wolnej chwili. Przy tak dobrym warsztacie autorka mogłaby stworzyć poczytną powieść, pozostaje więc liczyć na to, że odważy się spróbować. Trzymam kciuki.

fragment:


Dużo się teraz mówi o tym, że każdy powinien mieć bogate życie wewnętrzne. Jestem pewna, że życie wewnętrzne większości kobiet umiejscawia się w torebkach. 23.55 Nareszcie cisza. Dzieci spacyfikowane, mąż chrapie, w TV nie ma co oglądać. Jedyna okazja, żeby posprzątać w torebce. Kiedy dziś w pracy szukałam długopisu, bałam się do niej włożyć rękę, żeby mnie coś nie ugryzło. Ciągle dorzucam do niej coś nowego, ale żeby robić porządki, to nie... OK. Do roboty! Wysypać wszystko na tapczan, raz, naszykować worek na śmieci, dwa, rozpocząć segregowanie, trzy! Łatwiej powiedzieć, niż zrobić! Pomalutku... a może po prostu wszystko do kubła? Nie, a jeśli przypadkiem będzie tam coś ważnego? Bilet, całkiem dobry, tylko trochę pomięty... paczka chusteczek... klucze... paprochy... portfel... kartka z notatką: „Synku, wstaw wodę, jak wrócę, ugotuję makaron”, aaa... to dlatego spóźniłam się wczoraj z obiadem, jakbym tę kartkę zostawiła w kuchni, zamiast zabierać do pracy... Uuu, coś lepkiego... aha – guma do żucia oddana na przechowanie. Kartka z ocenami z ostatniej wywiadówki syna – do kosza, jeszcze nie daj Boże wpadnie w ręce męża! Trzy zapachy do ciasta, matko jedyna, całe szczęście, że się nie rozlały, dopiero byłby cyrk. Klucze, notatnik, klucze, grzebień, klucze... skąd ja mam tyle kluczy? – te od domu... te od piwnicy... te... zaraz... chyba od domofonu... tylko że domofon nie działa od lat... te nie mam pojęcia skąd, kwity z pralni... a, to dlatego nie mogłam znaleźć brązowej spódnicy... wizytówka... chyba 43., Polska wizytówkami stoi, podobno dodają prestiżu, ale kto mi ją dał? Nazwisko nic mi nie mówi... i jakieś obcojęzyczne tytuły... może poznam po głosie. Dzwonię. – Halo! A dlaczego pan taki nieuprzejmy? No to co, że dwunasta, nigdy nie jest za późno na uporządkowanie życia wewnętrznego... proszę? Pan też! Gbur jakiś, myśli, że jak ma wizytówkę, to mu wszystko wolno. No proszę, jak pięknie się przejaśniło. Teraz tylko wytrzepać paprochy, śmieci do wiadra, a jutro od nowa wrzucę do torebki dwie lekko używane gumy do żucia moich dzieci, wizytówkę, cukierka, kolejny pęk kluczy i tak dalej... A może warto powalczyć o większą ascezę mojej torby? Eee... przecież trzeba mieć jakieś życie wewnętrzne.