Ziemię opanowują przybysze z innych światów. Na naszej planecie prawie nie ma już prawdziwych ludzi, bo „dusze” pasożytują na ich ciałach całkowicie je sobie podporządkowując. Wagabunda trafia jednak na opornego żywiciela – świadomość Melanie nie znika i muszą żyć razem w jednym ciele.
Stephenie Meyer stała się kultową autorką po wydaniu swojego bestsellerowego debiutu „Zmierzch”. Zamiast jednak, podobnie jak inna słynna pisarka – Joanne K. Rowling, skupić się na pisaniu swojej sagi, Meyer przed zamknięciem historii o wampirze Edwardzie i jego ukochanej Belli wypuściła na rynek książkę zupełnie inną, „Intruza”. Może się to okazać bardzo dobrym zagraniem ze strony autorki, bo nie będzie kojarzona tylko z jednym tematem. Nowe wydawnictwo  Meyer to obszerna powieść science-fiction, skierowana już nie do nastolatków, a do dorosłych czytelników. Tych, których termin „fantastyka naukowa” przeraża lub odpycha, uspokajam - „Intruz” jest inny! Nie ma tu opisów skomplikowanych maszyn ani lotów kosmicznych. To, co w tej książce jest naprawdę ważne, to człowieczeństwo i jego różne wymiary.

„Intruz” jest głęboką, wzruszającą i bardzo wciągającą powieścią humanistyczną, pełną egzystencjalnych pytań, podanych w formie przystępnej, ale w żadnym razie nie banalnej. Meyer  tymi niemal sześcioma setkami stron zamyka usta wszystkim krytykom, udowadniając niezbicie, że jest literackim objawieniem ostatnich lat, a nie autorką, której zdarzył się przypadkowy, komercyjny sukces.

Obowiązkowa pozycja dla wszystkich fanów „Zmierzchu”, jego krytyków oraz wszystkich tych, którzy uważają, że science-fiction jest niestrawne. Nie mam „Intruzowi” nic do zarzucenia. Tak dobrej książki dawno nie było!