W Seattle krwawą ucztę urządzają sobie nowo narodzone wampiry. Gazety rozpisują się o brutalnym seryjnym mordercy, a rodzina Cullenów musi wziąć sprawy we własne ręce, żeby do Forks nie przyjechali stojący na straży porządku w wampirzym świecie Volturi. A wszystko oczywiście kręci się wokół Belli...
„Zaćmienie” to już trzeci tom sagi o Belli i wampirze Edwardzie autorstwa Stephenie Meyer. Debiutancki tom, „Zmierzch” przyniósł autorce natychmiastową, niesłabnącą sławę, dzięki której każda kolejną część serii zapewniony ma dobry start na listach bestsellerów. I całe szczęście dla Meyer, bo kontynuacje „Zmierzchu” są niestety coraz słabsze i gdyby nie stała za nimi popularność serii i jej wierni fani, „Zaćmienie” nie miałoby raczej szansy stać się „światowym megabestsellerem”, jak określone zostało na okładce.

Najnowsza odsłona serii to, w gruncie rzeczy, powielanie schematu przyjętego w poprzednich częściach. Fabuła wciąż kręci się wokół bitw na śmierć i życie, do których dochodzi zawsze ze względu na Bellę, czyli przeciętną nastolatkę, która nie wadzi przecież ani Volturi, ani nowo narodzonym wampirom i nagonka na nią wydaje się być po prostu naciągana. Dodatkowo Meyer od trzech tomów na siłę odwleka pewne wydarzenia w sposób, który przywodzi na myśl opery mydlane z dawnych lat.

„Zaćmienie” to, jak do tej pory, najdłuższa część serii, a jego czytanie jest dość męczące. W zasadzie jedynym odwrotem od utartego schematu, a, dzięki temu naprawdę dobrym momentem literackim jest epilog. Meyer świetnie umie pisać, udowodniła to najpierw „Zmierzchem”, a potem rewelacyjnym „Intruzem”. Szkoda by było, żeby zaczęła się czytelnikom kojarzyć z odgrzewanymi kotletami. A właśnie tym, niestety, okazało się „Zaćmienie”.