Kazirodztwo Christine Angot jest jedną z pięciu pozycji, jakie oferuje nam wydawnictwo WAB w obrębie swej najnowszej serii „Z miotłą”. Seria owa zdaje się istnieć jako coś niebanalnego przedstawiając ambitne próby kobiecej prozy – autorki z różnych stron świata starają się utrwalić istotne kwestie dotyczące współczesności. I nie są to powieści jedynie dla kobiet i o kobietach.
Jednak czy napisać można, że Christine Angot s t a r a s i ę?
Otóż trudno odnieść wrażenie, że tak właśnie jest – a to ze względu na niebanalną formę przekazu jej pełnych goryczy, przy tym zaś – autentyczności, słów. Tworzy swoistą więź z czytelnikiem, któremu – niczym psychoterapeucie – wyjawia swoje odważne poczynania i odczucia nie kryjąc przy tym emocji, potok słów zaś przeradza się niekiedy w krzyk psychicznie chorej kobiety wirującej bezładnie wokół własnej jaźni. Odważną formę przybrała powieść Angot, niewątpliwie szokującą od pierwszych już stron tekstu. Czytając, czujemy napięcie, trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, że autorka (będąca zrazu narratorem) już niedługo opowie nam o czymś istotnym, co wydarzyło się wcześniej, a co nie pozwala jej skupić myśli i zachować porządku w opowieści.
A opowieść jest interesująca. Opisuje nam bowiem Christine– rozwiedziona pisarka, matka 6-letniej córeczki Leonory - o swoich stosunkach homoseksualnych z lekarką Marie-Christine. Kazirodztwo nie jest jednak tkliwą książką traktującą te kwestie w sposób zwyczajny, rzecz można – rozmydlony. Wręcz przeciwnie - Angot brutalnie, a zarazem subtelnie, tak z zachwytem, jak i obrzydzeniem, opowiada o czasie spędzonym ze swoja kochanką. Paradoksalna sprzeczność iście jest przecież kobieca, cechuje także sposób przedstawienia tematu. Obie kobiety swoją „miłością”, którą stwarzają jakby nieco na siłę, przeżywają ekscytujące chwile, opisywane plastycznie i, co więcej, bezwstydnie. Angot niekiedy zdaje się zupełnie nie przejmować reakcją czytelnika, jego krytyką, o czym zresztą wspomina w pewnym momencie książki. Pisanie jest dla niej dążeniem do osiągnięcia swoistego rodzaju katharsis i bodajże to szczególnie ma na uwadze tworząc. Uczucie obu kobiet okazuje się jednak toksycznym, Christine i Marie-Christine przechodzą przez skrajne stany wyczerpania psychicznego tysiąckrotnie zrywając, tysiąckrotnie wracając do siebie świadome bezsensu wspólnej przyszłości, a jednocześnie nie potrafiące bez siebie istnieć. Szalony rytm obłędu pogłębia się coraz mocniej, zaczynamy szukać jego przyczyn, bo czyż zranienie przez kochankę może być tak destruktywne dla wykształconej kobiety? Zdajemy sobie sprawę, że coś tu jest nie tak, brakuje nam elementu układanki, by stworzyć całość, by – zrozumieć.
I oto Angot odkrywa się cała. Powoli wysuwa przyczynę swego, jakby nie było, okaleczonego umysłu, niedojrzałości emocjonalnej. Trauma z dzieciństwa – czyż może wpływać na nas coś bardziej? Czy coś głębiej mogłoby ukształtować naszą psychikę niż ból zaznany w dzieciństwie? Czy coś bardziej tworzy nasz wewnętrzny świat niż przeżycia z owego okresu? I co uświadamia nam poczucie samotności, które w przyszłości nie pozwala nam normalnie funkcjonować w otaczającej nas rzeczywistości? Ojciec Christine zdawał się o tego nie wiedzieć...