Policja odkrywa zwłoki skatowanej kobiety obleczonej tylko w prześcieradło. Drastyczny mord przywołuje straszne wspomnienia: serię identycznych zabójstw sprzed dziewięciu lat. Nieuchwytny seryjny morderca powrócił, a na celownik wziął sobie Eve Dallas, policjantkę prowadzącą jego sprawę.
Pod pseudonimem J. D. Robb kryje się autorka niezliczonej ilości poczytnych romansów, Nora Roberts. Jako swoje „alter ego” wydała już ponad dwadzieścia powieści kryminalnych o detektyw Eve Dallas. „Pieśń śmierci” jest kolejnym tytułem serii. Powiązania między poszczególnymi powieściami są tak nikłe, że śmiało można je czytać niezależnie od siebie. W najnowszej odsłonie Roberts postanowiła skupić się na wyjątkowo skomplikowanym i przerażająco pedantycznym seryjnym mordercy. Jego celem nie jest sama śmierć ofiary, ale sprawienie, by ta wytrzymała jego tortury jak najdłużej. A to, jak traktuje kobiece ciała jest wyjątkowo bolesne i wyszukane. Na dodatek nie wiąże się w żaden sposób z seksualnością, zabójca musi więc być bardzo kreatywny.

Historia, jak na wysokiej jakości kryminał przystało, trzyma w napięciu od początku do końca, fabuła wciąga, a tykający zegar sprawia, że czytelnikowi udziela się wszechogarniające napięcie. Fakt, że Roberts jest w stanie sypać romansami i kryminałami, które trzymają poziom, jak z rękawa jest dość niepokojący, ale tej umiejętności nie można jej odmówić. Dziwi tylko fakt, że umieściła swoją powieść w roku 2060, a elementów futurystycznych jest tu tak mało, że jej zamysł wydaje się dość niezrozumiały. No bo po co wrzucać co dziesięć stron jakąś, tylko minimalnie obco brzmiącą nazwę, jedynie w takim celu, żeby móc pisać o niedalekiej przyszłości? Może w którejś spośród poprzednich powieści o Eve Dallas wątek futurystyczny odgrywał większe znaczenie... W każdym razie akurat do „Pieśni śmierci” pasuje raczej jak kwiatek do kożucha.