Karel van Loon „Ojca i ojca” napisał już w roku 1995 - był to jego debiut powieściowy, który stał się bestsellerem nie tylko w rodzimej mu Holandii. Powieść przełożono na 33 języki i była jedną z najczęściej tłumaczonych książek niderlandzkich. Do Polski dotarła późno bo dopiero w 2005 roku, niestety po śmierci autora. Wydawnictwo W.A.B., umieściło ją w zainicjowanej w 2001 roku serii „Don Kichot i Sancho Pansa” przybliżającej polskim czytelnikom współczesną prozę obcą. „Ojciec i ojciec” nie jest typem lekkiej literatury, aczkolwiek przeznaczona jest dla szerszego grona czytelników. Można ją bowiem potraktować jako powieść detektywistyczną - z zagadką, którą chciałoby się rozwiązać jak najprędzej, choć odpowiedź nasuwa się dość szybko. Książka traktuje o kwestiach istotnych, a główny problem w niej zawarty rzadko spotykany jest w literaturze wydawanej na polskim rynku. Bohater, Armin, boryka się z niełatwymi problemami, które przerosnąć mogłyby niejednego człowieka. Po dziesięciu latach od momentu pochowania swojej ukochanej żony, pragnąc założyć rodzinę, dowiaduje się, że cierpi na chorobę Klinefeltera , co oznacza, że jest i zawsze był bezpłodny. I w tym momencie burzy się cała wizja jego wyidealizowanej przeszłości i nie pozwala mu normalnie funkcjonować w czasie teraźniejszym. Kim w takim razie jest Bo – jego trzynastoletni syn? Armin świadomy jest jedynie kim Bo nie jest. Nie jest jego synem. Bolesna to świadomość dla mężczyzny, któremu - jak myślał - matka jego dziecka była kobietą niemal idealną, której nigdy by o zdradę nie podejrzewał. Bolesna to świadomość dla mężczyzny, który przez lat 13 pewien był, iż w żyłach jego syna płynie jego krew. Zatem ponownie, po całym dziesięcioleciu wraca ból po odejściu kochanej osoby. Ból, który – zdawałoby się – został ukojony przez czas, przez inną kobietę, jaką stała mu się Ellen. Armin przeżywa ten trudny okres raz jeszcze – trudniejsze jest to jednak tym razem zadanie. Trudno mu opanować rozczarowanie, nieuniknioną złość i rozgoryczenie sprawiające, że i on, i cały jego świat rozsypuje się na niezliczoną ilość boleści, które złożyć z powrotem niełatwo. Czy mu się to uda? Czy sam da sobie radę w obliczu tak złożonego ciężaru? Karel van Loon porusza tu kwestię istoty współistnienia z drugim człowiekiem. Pokazuje czytelnikowi ile może zdziałać obecność przyjaznej osoby, która po prostu JEST. Bo Ellen jest niezwykle wyrozumiała, cierpliwa, milczy kiedy uważa, że słowa nie pomogą, nie domaga się zwrócenia uwagi na siebie rozumiejąc oddalenie Armina. Czeka. I kwestia najtrudniejsza – jeśli Bo nie jest synem Armina, to czyim wobec tego jest? Rozpoczyna się obłąkańczy pościg. Armin szpera w przeszłości podejrzewając każdego, kto mógłby choć niedługi czas spędzić z Moniką sam na sam. Nawet jeśli miałby to być jej lekarz. Szaleńczy bieg myśli, podejrzeń, czepianie się najmniejszego śladu, który mógłby go zbliżyć do odpowiedzi. Po co jednak? Dla zemsty? – czy jednak coś by to dało? Czy poczułby się z tym lepiej? Piękne w „Ojcu i ojcu” jest to, że van Loon niejako uczy nas w jaki sposób ze sobą rozmawiać. Pozwala nam uświadomić sobie, że nie ma nic istotniejszego w życiu niż czas poświęcony drugiej osobie, że to właśnie nadaje sens naszej zwyczajnej egzystencji. Nie sposób czytając tę książkę ominąć refleksji nad kwestiami życia i śmierci, kruchości istnienia przy czym owe myśli nie są prze autora narzucane wprost. Pojawiają się same.