Przynajmniej na początku. Biorąc pod uwagę wyniki badań przeprowadzonych przez ARC Rynek i Opinia, ponad 60% Polaków przebywających w Wielkiej Brytanii i Irlandii musi na codzień zmagać się z życiem w pojedynkę. Dla większości dorosłych, pracujących osób dzień, który najmilej się kojarzy z całego tygodnia, to piątek, początek weekendu. Ewentualnie sobota. Koniec pracy, czas na relaks i słodkie nicnierobienie. Dolce vita, najlepiej w towarzystwie przyjaciół, rodziny, znajomych. Człowiek jest istotą stadną, dlatego przynajmniej co jakiś czas potrzebuje kontaktu z innymi ludźmi. Spotkania w pubie, wspólnego wyjścia do kina, na spacer, posiedzenia z kimś z kubkiem herbaty w garści.
Trudniej sobie z tym radzić na emigracji. Polacy to szczególnie towarzyski naród i z trudem znosimy dłuższą rozłąkę z rodziną i przyjaciółmi. Niezależnie od tego, ile mamy lat, jakie zarobki i jaką pozycję udało się nam osiągnąć. Krewni i znajomi daleko, dostępni najwyżej na gadu gadu, skype czy przez telefon. Zobaczyć ich można tylko w internetowej kamerze. Mało, ale przecież i tak więcej niż wtedy, kiedy jedynym środkiem komunikacji pozostawała zapisana kartka papieru, włożona w kopertę. Współczesna technologia coraz częściej przychodzi emigrantom z pomocą i ułatwia znoszenie długotrwałych rozstań. Łącza internetowe dają na kilka chwil namiastkę bliskości, a możliwość usłyszenia głosu bliskiej osoby mimo że oddalonej o tysiące kilometrów, ułatwiają podjęcie decyzji o spędzeniu kolejnego miesiąca z dala od domu.Bywa jednak i tak, że mimo chatów w internecie i intensywnej wymiany smsów z tymi, którzy zostali w kraju, przychodzą czasem chwile, kiedy człowiek potrzebuje porozmawiać z kimś, kto wie, jak „tutaj” jest naprawdę. Z życia, nie tylko z opowiadań. Kiedy chce się wspólnie ponarzekać, jak to Polak (Anglik, Niemiec, Holender – do wyboru) potrafi, wymienić się codziennymi obserwacjami, zapytać, doradzić, pośmiać. Cokolwiek. Żeby mieć wrażenie, że jest „jak w domu”. Że nie na obczyźnie, a u siebie i wśród swoich.
W pracy jeszcze jakoś to idzie. Jak człowiek jest zajęty, mniej myśli o tym, czy mu przypadkiem czego nie brak. Największy kłopot, o ironio, jest zwykle z czasem, kiedy wróci się do domu. Pół biedy w środku tygodnia, wtedy zmęczenie daje znać o sobie, jak tylko łóżko znajdzie się w zasięgu wzroku. Problem, jak przyjdzie weekend, a razem z nim dużo wolnego czasu.
Co więc robi polski emigrant, kiedy nadchodzi długo wyczekiwany piątek? 32-letnia Agata z Katowic ma wypróbowany sposób. Po prostu zacisnąć zęby i przeczekać. Na Agatę w Polsce czeka narzeczony. Nie mógł wyjechać do Szkocji razem z nią, ale obiecali sobie, że będą na siebie czekać. Agata jest kelnerką w małym pubie w Glasgow. Na brak pracy nie narzeka, a i o nadgodziny nietrudno. Szef nie chce zatrudniać dużo osób, a gości, szczególnie w weekendy, jest pełno. Takich osób jak Agata jest mnóstwo wśród polskich emigrantów. Często, jeśli warunki w pracy pozwalają, biorą kolejne nadgodziny. Kiedy się człowiek czymś zajmie, mniej myśli o sobie i swoich problemach. Albo o tym, czy mu czegoś albo kogoś czasem nie brak. Jak jest co robić, czas szybciej upływa, a jeszcze przy okazji trochę waluty wpadnie do kieszeni. Przelicznik na złotówki mimo spadku kursu dalej działa na plus.-=-
Kolejny sposób na radzenie sobie z osamotnieniem i życiem w nowej, czasem trudnej rzeczywistości to zabawy do białego rana. Można posiedzieć w pubie przy piwie albo pójść na imprezę do klubu. Potańczyć, rozerwać się... Szczególnie w dużych miastach to popularny sposób na spędzenie wolnych dni, a Polacy lubią się przecież bawić. Damian z Leeds chwali się, że znają go już chyba w każdym klubie w mieście. Scenariusz ma zawsze ten sam: najpierw kilka drinków w domu ze znajomymi, bo tak taniej. 23-latek twierdzi, że to najlepsza metoda na rozkręcenie imprezy, a w lokalu alkohol jest przecież dużo droższy. Potem, jak już się zrobią odpowiednie humory i nastrój, można wyruszać na miasto.
Ciekawy sposób na oderwanie się od codziennych zajęć i integrację znalazła grupa emigrantów w Wielkiej Brytanii, którzy zarejestrowali się na stronie TravelFriends.pl (http://www.travelfriends.pl). Tam mogą się poznać Polacy rozrzuceni po całym świecie, którzy szukają znajomych, żeby wspólnie spędzić wolny czas podczas weekendu, wakacji albo na imprezie. W ostatnich dniach Tomek z Warszawy, który od 3 lat mieszka w Bournemouth, zorganizował weekend na południowym wybrzeżu Anglii. Wyjazd na skałki Durdle Door, brytyjski cud geologiczny, był dla internautów, którzy dotąd znali się tylko wirtualnie, okazją do prawdziwej integracji. Dwa dni spędzone na plaży w namiotach i przy ognisku, są pierwszym takim wypadem naszych emigrantów w Wielkiej Brytanii, a Tomek, który najwyraźniej zasmakował w organizacji, już się odgraża, że to dopiero początek.
Aktywny wypoczynek jest zdrowszy niż balowanie w lokalnych barach od nocy do rana, a i głowa po nim nie boli, bo nie ma to jak świeże powietrze. Dotleniony organizm i rozruszane mięśnie na pewno go docenią, a przy okazji psychika, często zmęczona szarą rzeczywistością, będzie miała szansę na regenerację. Samotność można zwalczać na różne sposoby. Poznawanie ludzi i organizowanie własnych, wspólnych imprez na TravelFriends wydaje się być ciekawą propozycją dla naszych emigrantów. Tylko znów wychodzi na to, że bez współczesnych wynalazków i internetu trudno się dzisiaj obejść...