Już 2 lutego w księgarniach pojawia się książka najpopularniejszej i najbardziej cenionej współczesnej autorki powieści dla kobiet. Mowa o Norze Roberts i jej nowym dziele pt. ”Portret bieli”.
O czym jest książka?

Autorka jak zwykle trafia w kobiece serca. Opowiada historię czterech przyjaciółek z dzieciństwa- Parker, Emmy, Laurel i Mac. Dziewczyny prowadzą jedną z najlepszych agencji ślubnych w Connecticut. Po latach urządzania wymarzonych ślubów i przyjęć weselnych, przygotowywania bukietów, deserów i dopracowywania każdego szczegółu – właśnie w tym są najlepsze – gwarantują swoim klientom idealną, niepowtarzalną uroczystość, po której wspomnienia pozostaną na całe życie.

Ma w tym swój wielki udział Mackensie „Mac” Elliott – jej ślubne fotografie to prawdziwe dzieła sztuki. Już od dzieciństwa Mac najlepiej czuła się za aparatem – gotowa uchwycić za pomocą zdjęć szczęśliwe chwile, których sama nigdy nie przeżyła.

Pewnego dnia, tuż przed ważnym spotkaniem służbowym, Mac wpada na brata przyszłej panny młodej… Chociaż Carter Maguire, seksowny nauczyciel literatury angielskiej, nie jest w jej typie, Mac uznaje, że przelotny romans pomoże jej przestać myśleć o rozhisteryzowanych pannach młodych i nieustannych telefonach matki. Czy niezobowiązująca znajomość może przerodzić się w coś poważnego? Z pomocą trzech przyjaciółek Mac musi się nauczyć, jak zatrzymać szczęśliwe chwile…

Fragment:

Pierwszego stycznia Mac obróciła się, żeby walnąć w budzik, i wylądowała na twarzy na podłodze swojego studia.
– Cholera. Szczęśliwego Nowego Roku.
Leżała nieprzytomna i otumaniona, dopóki nie przypomniała sobie, że nie dotarła na górę do sypialni, a budzik pochodził z komputera, który nastawiła na dwunastą w południe.
Zmusiła się, żeby wstać, i poczłapała do kuchni.
Dlaczego ludzie musieli pobierać się w sylwestra? Dlaczego chcieli urządzać oficjalne przyjęcie w czasie przeznaczonym na pijackie maratony i, prawdopodobnie, na przygodny seks? I jeszcze musieli wciągać w to rodzinę oraz przyjaciół, nie wspominając już o fotografach.
Oczywiście kiedy o drugiej nad ranem przyjęcie wreszcie dobiegło końca, mogła pójść do łóżka jak każdy normalny człowiek, zamiast spędzać następne trzy godziny na przeglądaniu zdjęć ze ślubu Hines–Myers.
Ale, kurczę, niektóre wyszły naprawdę dobrze. A kilka wspaniale.
Albo wszystkie były do niczego, a ona oceniała je w oparach euforii.
Nie, to były dobre zdjęcia.
Wsypała trzy łyżeczki cukru do filiżanki czarnej kawy i wypiła ją, stojąc przy oknie i wyglądając na biały koc śniegu, który okrywał ogrody i trawniki Brown Estate.
Odwaliły wczoraj kawał dobrej roboty, pomyślała. I może Bob Hines i Vicky Myers wezmą z nich przykład i wykonają kawał dobrej roboty przy swoim małżeństwie.
Tak czy inaczej, wspomnienia tego dnia nie znikną. Chwile, te ważne i te trochę mniej, zostały utrwalone. Ona teraz to wszystko poprawi, dopracuje i wyszlifuje. Bob i Vicky będą mogli wrócić do swojego wielkiego dnia w przyszłym tygodniu albo za sześćdziesiąt lat.
To, pomyślała, ma taką moc jak słodka, czarna kawa w chłodny, zimowy dzień.
Otworzyła szafkę, wyjęła pudełko markiz i jedząc ciastko, powtórzyła plan na dzisiejszy dzień.
Ślub Clay–McFearson (Rod i Alison) o osiemnastej, co oznaczało, że panna młoda z druhnami przyjadą o trzeciej, a pan młody z asystą o czwartej. Mac miała więc wolne do drugiej, czyli do rozpoczęcia ostatniej odprawy bojowej.