Ostatnio zdarzyło mi się sporo podróżować pociągami i muszę przyznać, że jest to niezłe miejsce, żeby poznać wielu ciekawych i ciekawskich ludzi. Nie wspominając o tym, że w takim środku komunikacji jakim jest pociąg, można nieźle zderzyć się z polską rzeczywistością. Ale od początku... „Pociąg pośpieszny z ... do ... będzie opóźniony o 90 minut”, usłyszałam jak z wywieszonym językiem wpadłam na peron. A moje spóźnienie spowodowane było oczywiście niczym innym, jak 45- minutowym czekaniem w kolejce przy kasie biletowej, aż starsza ale całkiem w formie Pani wykłóci się o sprawy groszowe z kasjerką. I w takich sytuacjach dzięki Ci Panie Boże za osobników, którzy większość swojego życia spędzają na siłowniach i wyglądem potrafią odstraszać (najwidoczniej też mu się spieszyło). Ale wracając do spóźnionego pociągu...musiałam dowiedzieć się dokładnie, czy to ja jestem tą „szczęściarą”, która na pociąg będzie czekała kolejne półtorej godziny. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to oczywiście zapytać ludzi stojący nieopodal, którzy nadal na coś czekali, na co – bliżej nie jestem w stanie określić. Niestety nie udało mi się dowiedzieć, czy ten z opóźnieniem jest „moim” pociągiem i wtedy postanowiłam zasięgnąć fachowej porady w Informacji. To też okazało się być trudnym zadaniem, z powodu gigantycznej kolejki, która przypominała ogromny korek w szczycie. Na szczęście, jeżeli wogóle w tym wypadku można mówić o szczęściu na peronie spotkałam konduktora, który uprzejmie udzielił mi informacji, że opóźniony pociąg jest „moim” pociągiem. Tak więc wiedziałam już, że najbliższą godzinę spędzę na dworcu, a dokładnie przy torze 2 przy peronie IV. Po tej całej gonitwie za informacją o „moim” pociągu, postanowiłam spokojnie zapalić w wyznaczonym przez przyjaznego konduktora miejscu. Wierzcie mi, że naprawdę nie spodziewałam się luksusów ale to miejsce przyprawiło mnie co najmniej o dreszcze... (poczułam się jakbym była główny bohaterem dokumentu „Arizona”). Jak już znalazłam kawałek miejsca siedzącego, obok bardzo „zmęczonego” trudami dnia codziennego osobnika, usłyszałam: „Pani, na chleb zbieram, złotóweczkę daj złociutka”, na to ja: „Nie dam, bułkę mogę Panu dać”, na to On: „Eeee tam bułkę, jakby złociutka nie wiedziała o czy mowa”, na to ja: „Nie wiem, pieniędzy Panu nie dam”, na to On: „Jacy Ci ludzie w tych czasach mało domyślni” i poszedł. No cóż, bywa...Godzina minęła i doczekałam się „mojego” pociągu. Ku mojemu zdziwieniu znalazłam pusty przedział, więc czym prędzej ulokowałam swoje bagaże, zasłoniłam nieco sztywne zasłonki i siedziałam jak trusia. Po chwili jednak do przedziału wsiadło dwóch Panów. Gdy pociąg ruszył postanowiłam opuścić na moment współtowarzyszy podróży i udać się do toalety. Toaleta, jak to pociągowa toaleta, była umywalka ale z wodą kiepsko, był podajnik na ręczniki ale ręczników zabrakło, był podajnik na papier ale papieru, no cóż... nie było. Poprostu chwilowe braki...Gdy wróciłam do przedziału, jeden z Panów był bardzo zbulwersowany, jak się później dowiedziałam faktem, że w Warsie nie sprzedają napojów wysokoprocentowych. Minęła dobra chwila, gdy ku mojemu zdziwieniu w korytarzu pojawiła się miła Pani z obsługi i zapytała, czy może jest jakaś potrzeba w formie kawy, czy herbaty ? Oczywiście mój kompan podskoczył jak poparzony i „prawie” szeptem (prawie, robi dużą różnicę), zapytał: „A piwko się znajdzie?”, na to Pani głośno: „Piwa nie sprzedajemy” i nadal Pani już bardzo cicho: „A jakie ma być?”. I wszystko jasne. Moi towarzysze byli cali w skowronkach, nic już nie było im do szczęścia potrzebne...a Pani tak donosiła i donosiła...Niestety, a może stety ja już musiałam wysiadać i nie wiem jak zakończyła się podróż moich towarzyszy. Jedno wiem na pewno, było bardzo, bardzo wesoło... Może i nasze pociągi nie są wyposażone w nowoczesne technologie, może brakuje tego i tamtego ale jednego jestem pewna, podróże pociągami mają swój urok i niepowtarzalny klimat. Do przedziału wsiadają zupełnie obcy sobie ludzie, ale wysiadać mogą już jako dobrzy kumple...Niektórzy chcą pozostać anonimowi, a niektórzy zmyślają, wiedząc, że prawdy nikt się nie dowie, niektórzy swe prawdziwe miłości poznali właśnie w pociągu... Ja wiem, że gdybym miała jechać na koniec świata, pojechałabym tak, jak w piosence Maryli Rodowicz i niczym innym, jak tylko pociągiem...