Wiele matek, wielu rodziców, dzieci szczególnej troski, każdy według swojego doświadczenia, może się utożsamić z autorką, w tych samych przeżyciach, pośród cierpienia i radości. Doretta Braga przekonuje, że ma nadzieję, że podobnie jak ona, każdy z tych rodziców, zdoła wcześniej czy później, osiągnąć pogodę ducha, konieczną do widzenia świata, nie tyle własnymi oczami, z perspektywy własnych pragnień-chociaż realizowanych w celu pokonania przeszkód, które pragniemy pokonywać-, co oczyma i duszą naszych dzieci. W ten sposób można zauważyć jasność, którą tylko one są zdolne promieniować. Jasność zdolną zrodzić nadzieję i pozwolić poznać głębokie znaczenie miłości. Dzieci, które być może na zawsze pozostaną dziećmi, dzięki swej niewinności wiedzą, co to nieskalana radość. Dzięki swej niewinności są jak aniołowie i potrafią utrzymywać kontakt między ziemią, a niebem. Czy naprawdę, więc my, rodzice, jesteśmy nieszczęśliwi-jak wielu nad nami się użala-opiekując się życiem tych aniołów?
Doretta Braga urodziła się w 1959 r. Jest mamą Maksymiliana (14 lat) i przewodniczącą jednej z sekcji Stowarzyszenia Rodziców z Naszej Rodziny we Włoszech. Stowarzyszenie ma na celu obronę praw dzieci niepełnosprawnych i ich rodzin. Opowiadanie jej autorstwa pt. „Pokój” zdobyło w 2002 r. wyróżnienie Nagrody Literackiej „Arka uczuć” nadane przez Arkę-Stowarzyszenie Rodziców Dzieci Niepełnosprawnych w Seprio.
Siedząc w samolocie w oczekiwaniu na start, myślałam, że lot do Amsterdamu, mimo że krótki, będzie nudny.
Nie podróżuję chętnie sama. Zwykle towarzyszę mojemu szefowi, kiedy potrzebuje mojej pomocy w charakterze tłumacza, ale tym razem wyleciał wcześniej i musiałam do niego dołączyć.
Zajęłam miejsce w pierwszym rzędzie klasy ekonomicznej i podczas gdy samolot wypełniali pasażerowie, obserwowałam tych, którzy pojedynczo mijali mnie pytając, czy ktoś obok mnie już siedzi.
Tuż przed zakończeniem procedury zajmowania miejsc na pokładzie weszła dziewczyna z bardzo ciężką torbą, tak ciężką, że aby ją włożyć do przestrzeni bagażowej nad siedzeniem, potrzebna była pomoc stewarda.
Potem, trochę zdyszana, usiadła właśnie na siedzeniu obok mnie.
Wyglądała na młodszą niż była w rzeczywistości. Osoba taktowna i skromna, ale bardzo pogodna. Powiedziała mi, że leci do Sankt Petersburga na łyżwiarski staż. Stąd jej ciężka torba, zawierająca łyżwiarski ekwipunek.
Rozpoczęłyśmy rozmowę, jak to zwykle bywa, o tym i o owym.
Nawet nie przedstawiłyśmy się sobie nawzajem. Tym niemniej okazała się jedną z tych niewielu osób, z którymi chcesz kontynuować rozmowę, bo czujesz, że cię rozumieją.
Myślę, że to odczucie było obopólne, ponieważ także ona opowiedziała mi kilka szczególnych osobistych doświadczeń. Mówiła o podróży dookoła świata trwającej osiem miesięcy, którą odbyła rok temu wspólnie z mężem. Opowiedziała także o trudnej relacji ze swoją matką, mówiąc o rzeczach tak poufnych, że zwykle niełatwo się nimi dzielić z innymi.
Było to dla niej bardzo ciężkie doświadczenie. Wyznała, że musiała czekać ponad trzydzieści sześć lat, żeby usłyszeć, że rodzona matka ją kocha. A przecież jest jej jedyną córką. Ale pomimo ukrywanej goryczy, która jeszcze przebijała z jej słów, odnajdywała w sobie miłość do mamy, która tak bardzo przysparzała jej cierpień, zwłaszcza w dzieciństwie.
Powiedziała mi: „Mama urodziła mnie za młodu, ledwie wyszła za mąż. Przyszłam na świat szybko i nieoczekiwanie, a ona nie miała nikogo, kto by jej mógł pomóc. Była więc zmuszona żyć przez sześć lat, dzień po dniu, zawsze i tylko ze mną, ponieważ mój ojciec był często nieobecny ze względu na swoją pracę. Musiała wyrzec się wszelkich swoich marzeń i zawsze mi to wypominała, budując we mnie poczucie winy, że przyszłam na świat”.