Moda biegnie swoim torem i nie obchodzi jej, czy nam się coś podoba, czy też nie. A po czekoladzie, która królowała na naszych głowach przez dobre dwa, trzy sezony, nastał szał na rudość. I tu pierwsza wątpliwość, czy mi aby będzie dobrze w rudym? Bo dotąd to mi się wydawało, że każdy, byle nie rudy!
To bardzo zdradliwy kolor, kiedy robimy sobie go w domu, a dla mnie, jako fryzjera, niesamowicie wdzięczny, bo można go zrobić i zimnego, wpadającego w mahoń, czy z czystej miedzi, a można miodowy, czy z czerwienią, ze złotem, wtedy będzie ciepły. Odcieni rudości jest bardzo wiele i praktycznie każdemu można dobrać fajny. Trzeba jednak rzeczywiście uważać. A rudość kończy się na ciemnym brązie przełamanym miedzianym refleksem, a jest jeszcze po drugiej stronie blond, z rozbielonym, ledwo zauważalnym rudym refleksem...

Polki mają często „rudą urodę”, niebieskie, chłodne, prawie szare oczy i ciepłą karnację z piegami. Z doświadczeń kilku ostatnich miesięcy, nie zdarzyło mi się, żeby się całkiem nie udało z doborem koloru, pod warunkiem, że celowaliśmy w rudy.

A jak to jest z tym strasznym ściąganiem, czy dekoloryzacją, jak to inaczej nazywają? Ano tak, że wszystko zależy, kto to robi. Postęp w chemii fryzjerskiej jest niesamowity i naprawdę ciężko nadążyć. Innowacja, goni innowację. Jest jeszcze tak, że wiele firm wprowadza podobne produkty, ale diabeł tkwi w szczegółach i okazuje się, że podobne rozwiązana, mogą kryć małe cacka najnowszych zdobyczy nauki, lub, niekoniecznie. Są więc nowoczesne rozwiązania, które wykorzystują preparaty, ściągające kolor i od razu zabarwiające włosy na na przykład miedziany podkład. Nie rozwiązuje to całego problemu, bo włosy trzeba jeszcze potem zafarbować, ale te, nie zdekoloryzowane do cna i nie wykończone zabiegami, dają bezpieczniejszy podkład pod pigment, trzymając kolor dłużej i pozwalając uzyskać intensywniejsze odcienie.

Sam proces odbarwiania, jest niebezpieczny i nie ma co do tego dwóch zdań. Rozjaśniacz, nieważne jaki jest, nie wie, co usuwa z włosa, a pigment, to raptem 1% zawartości wnętrza. Usuwając pigment, przyjęło się uważać, że na każdy jeden ton rozjaśnienia, tracimy dziesięć procent zawartości włosa. Dlatego te jasne sprawiają wrażenie pustych, są bardziej podatne na przesuszenie i uszkodzenia. Stąd niesamowicie ważne jest, żeby nie rozjaśniać ich więcej, niż naprawdę trzeba. Są metody zabezpieczające, na przykład proteiny w proszku, które wykorzystuje się w rekonstrukcjach włosów. Pod pretekstem tego,  że rozjaśniacz otwiera mocna łuskę włosa i w tym samym czasie gdy włos traci budulec, proteiny częściowo mogą go odbudować. Ważne jest właśnie zastosowanie rozjaśniacza, który nie podjaśnia do blondu, jeśli nie jest to naszym celem. Po co? To po pierwsze. Po drugie w pustym, pozbawionym zawartości włosie dużo trudniej utrzymać świeżo tam wprowadzone pigmenty. Lepiej więc zrobić odcień miedziany, złoty, czerwony, oczywiście zależnie od naszego celu ostatecznego. Poza tym technologia rozjaśniacza barwiącego, jest ze swojej natury delikatniejsza, bo nie może on usuwać wszystkiego, skoro coś sam wprowadza...
-=-
Wiadomo dość powszechnie, że na ciemną farbę, jasna raczej nie chwyci. Jest to spore uproszczenie, bo może chwycić, tylko że efekt będzie dla nas mało przewidywalny, dla producenta farby również. Prawdę mówiąc nie będzie on nawet przewidywalny dla psa sąsiada i to nie naszego. Dlatego, dla uproszczenia przyjmijmy, że po prostu to nie działa. I jedynym sposobem, żeby na przykład z brązu czekoladowego stać się rudą, jest kąpiel rozjaśniająca. Kiedy robi to doświadczony fryzjer, nie ma obawy. Takie zabiegi można powtórzyć dwa z rzędu i to nie wykończy nam włosów. Co ciekawe, cena wcale nie odpowiada w tym wypadku jakości. Często bardzo wysoka cena zabiegu świadczy albo o tym, że ma być zniechęcająca klientki do tego, czyli fryzjer nie lubi i nie chce tego robić. Może być też drugi powód: wykonujący zabieg zaplanował sobie, że jak coś schrzani, będzie nas ratował pół dnia, za co chce mieć zapłacone. Skoro od razu wkalkulowuje to w cenę, żeby wściekły nie walczyć potem za darmo, to chyba za bardzo nie wie co robi.

Są salony – mało – gdzie jest to rutynowy zabieg. W tym wypadku, ani cena nie będzie dramatyczna, to znaczy nie oszukujmy się i tak dostaniemy po kieszeni, ale nie klękniemy przed salonem, niezależnie od tego czy na drzwiach będzie pisało „ciągnąć”. Umawiając się więc na wizytę, warto spytać ile takich zabiegów, przeznaczony dla nas fryzjer wykonuje? Tygodniowo, miesięcznie... To jest ważne, z tym, że dużo to jest już dwa tygodniowo. Zdejmowanie koloru trwa około trzech godzin i nie robi się tego za każdym razem, więc fakt, że przychodzi do niego dwie klientki tygodniowo już świadczy, że jest w tej sprawie polecany. Bo to nie jest mało, jak się policzy, że to dziewięć miesięcznie, czyli 27 godzin ciężkiej pracy.

A co jeśli chcę to zrobić sama? Proszę bardzo, ale: po pierwsze pomyśl jak kolor chcesz uzyskać i kup rozjaśniacz zabarwiający na odpowiedni kolor. Na rudy – miedziany, z czerni na brąz, to jeśli chłodny, to najlepiej machoniowy, no czerwony, jak nie ma innego, na czekoladę – złoty i wtedy można na delikatnej wodzie uzyskać piękny kolor bez późniejszego farbowania. Rozjaśniacz miesza się z woda utlenioną, mocną 9% - 12% i z szamponem oczyszczającym o maksymalnie wysokim ph. To jest bardzo ważne, to nie może być przypadkowy szampon. Wiele z nich pod nazwą odżywcze ma silikony, które obklejają włos z zewnątrz, a jeśli ten szampon będzie obklejał, to w tym czasie rozjaśniacz otwierał a nasze biedne włosy dostaną szału i efekt będzie gorszy.

Miesza się ową substancję w proporcjach jak na opakowaniu rozjaśniacza, zazwyczaj 1 porcja rozjaśniacza i dwie wody i dodatkowo około porcji – półtorej szamponu. Potem myjemy włosy i zaczynamy nakładać pianę. Warto dać mocną wodę utlenioną, bo woda z kranu ma ph 0,8% i po umyciu włosów, rozcieńczy nam wodę z rozjaśniacza. Dlatego jeśli damy 12%, to i tak uzyskamy na prawdę jakieś 5%. A na wilgotnych włosach uzyskamy poślizg i nie będzie śladów i schodów innych kolorów.

Zaczynać trzeba od końców, bo one były farbowane kilka, czy nawet kilkadziesiąt razy i dopiero jak piana naszej mieszanki podjaśni końce, przechodzimy do odrostu. Sam proces może trwać od 15 do 40 minut. Potem trzeba zmyć całość oczyszczającym szamponem nawet trzy razy, bo rozjaśniacz wnika głęboko we włosy i nie dopuści potem farby. Teraz włosy będą nieprzyjemne w dotyku, bo otwarta jest wciąż łuska włosowa i dobrze, bo zaraz ma na nie przyjść farba, więc po co uszkadzać łuskę domykając ją teraz. Ostatnia sprawa, na odrost trzeba teraz nałożyć farbę o 2 tony ciemniejszą niż na końce. To ważne, tylko tak uzyskasz jednakowy kolor.

Po tym opisie da się to zrobić w chacie i nie oszukujmy się, że nie. Jestem szczerze przekonany, że gdyby w sieciówkach zaczęli sprzedawać zestawy „plombuj się sama”, wypełnienie do zębów w proszku i jakąś truciznę, to na pewno byłyby tłumy. Nie znam osobiście laski, która pokazała by mi bluzkę, mówiąc – Zobacz, jaka fajna, tylko ją sobie przefarbuję i będzie git. – Znam jednak mnóstwo dziewcząt, chętnie farbujących swoje włosy. Powodzenia.

Na koniec odpowiedź na najbardziej nurtujące pytanie koloryzacyjne: Jak to jest, że nie wychodzi mi kolor z pudełka? Nie spodziewaj się długiego wywodu i skomplikowanej, czy pokrętnej odpowiedzi. Będzie krótka i oczywista: Bo włosy mają już swój kolor i tak jak bluzka miętowa, po użyciu czerwonej farby, będzie miała inny odcień, niż żółta, to kudły też.


Sławek Stawarczyk jest fryzjerem oraz autorem ksiązki pt. „Ślub, czyli jak nie wtopić”.