Karolina, początkująca doktor weterynarii, wybiera się w odwiedziny do dziadka na wieś. Przypadek sprawia, że zostaje tam na dłużej, przez co musi zrezygnować ze wszystkich posiadanych dotąd planów. Z dala od wielkomiejskiego zgiełku poznaje wiejskie zwyczaje, rozwiązuje tamtejsze zagadki, zaprzyjaźnia się z ludźmi i uczy się żyć w zgodzie ze swoim sumieniem. Z kolei jej pobyt uruchamia we wsi lawinę sensacyjnych wydarzeń, których skutki trudne są do przewidzenia.
W tej książce problemy ważne i poważne splatają się z błahostkami, groteska sąsiaduje z kryminałem, a zamiast banalnego romansu miłość rodzi się z najgłębszej przyjaźni.
Fragment:
– Napij się kompotu – powiedział dziadek. – Pewnie chce ci się pić po podróży. Chyba, że od razu wolisz coś konkretniejszego.
Karolina sięgnęła po szklankę. Chciało jej się pić, kompot rzeczywiście był pyszny, nie za słodki, orzeźwiający, z delikatną nutą goździków.
– Tego właśnie było mi trzeba – Karolina odstawiła pustą szklankę.
– Robiłem według przepisu z zielonego zeszytu.
Karolina wiedziała, czym był „zielony zeszyt” – grubym kalendarzem z mnóstwem miejsca na notatki, w którym babcia zapisała wszystko, co jej zdaniem dziadek powinien wiedzieć i o czym pamiętać podczas jej pobytu w Stanach, czyli urodziny i imieniny członków rodziny, harmonogram prac ogrodowych, przepisy na rozmaite potrawy, przykłady urozmaiconego menu, numery telefonów, ważne adresy, instrukcja obsługi pralki i żelazka. Wszystko przyozdobione małymi rysunkami, przysłowiami i dobrymi radami w stylu: „jeśli został ci rosół z niedzieli, zrób sobie z niego pomidorową”, „sprawdź, czy na różach nie zalęgły się mszyce. Jeśli tak, potraktuj je naparem z popiołu z tytoniu, co nie oznacza, że wolno ci wypalić więcej papierosów!”, „pieczeń podlewaj piwem, będzie bardziej krucha. W piekarniku, ma się rozumieć, a nie w żołądku. Resztę możesz wypić, ale nie pij tego samego dnia nalewki... Nalewka z orzecha włoskiego na trawienie też się liczy”.